Klnąc i śmiejąc się na cały lokal, nawet nie zwracali na niego uwagi. Ale nie obchodziło go to. Nie chciał by na niego parzyli, zapamiętali. Dla tych smarkaczy był tylko zwykłym sprzedawcą śmieciowego żarcia. I nie narzekał.
Od szóstej do ósmej są pustki - wtedy spokojnie może sobie wyjść na papieroska, czy zjeść kanapkę z serem i szynką, którą kupował codziennie w minimarkecie na osiedlu. Niby zwykła bułka, ale sos, który do niej dodawali, był wręcz nieziemski. Chciałby znać na niego przepis, jednak doskonale wiedział, że to wszystko to po prostu sama chemia doprawiana aromatami, żeby smakowało jak majonez z nutą sosu czosnkowego. Potarmosił się po i tak rozwalonych na wszystkie strony świata różowych włosach i westchnął przybity. Nudziło mu się. Potwornie. Tak bardzo, że w takich chwilach nawet patrzenie jak trawa rośnie byłoby ciekawsze.
Koło dziesiątej wieczorem interes się ożywia; przychodzą obściskujące się pary, zapewne chcąc coś wrzucić na pusty żołądek przed upojną nocą, czy wyczerpani pracą umięśnieni robotnicy w obsmarowanym farbą niebieskim uniformie. Rozeźlony wskazał na tabliczkę nad barem PROSIMY NIE SIADAĆ W UBRANIACH ROBOCZYCH, ale jak zwykle wszyscy go zlewają.
Czasem myślał, żeby dodać im do zup lub hamburgerów trutki na szczury, i był ciekawy, czy w ogóle by się zorientowali, że właśnie jedzą ostatni posiłek w życiu. Zaśmiał się w duchu. Zaserwowałby im śmierć w kilku różnych wariantach - na zimno, na ciepło, na słodko i na słono. Najwięcej trucizny dorzuciłby do tego rozchwytywanego dania dnia; egzotycznej mięsnej niespodzianki. Gdyby tylko wiedzieli, że cała tajemnica tej ''niespodzianki'' to zwykłe podroby i resztki z gulaszowego poniedziałku... Zaraz jednak zwątpił. Chłopie, przecież gdyby ci idioci kopnęli w kalendarz, nawet nie zorientowaliby się, że są martwi. Żadna przyjemność.
Chwilę po jedenastej zrobił sobie rundkę po stolikach, przecierając niedbale tłusty blat każdego z nich. Strzepnął okruchy i kurz ze wszystkich krzeseł i ustawił je na stołach nogami do góry, chwytając miotłę - jedyną i zarazem najprzyjemniejszą partnerkę tej samotnej i jakże nudnej nocy. Leniwie zamiatał wyłożoną jasną wykładziną podłogę, przecierając co chwila śpiące oczy. Był padnięty, zapierdzielał za pięciu i za co? Za śmieszną stawkę ośmiu klejnotów na godzinę. Kiedyś wygra w totka i rzuci tę cholerną robotę. Potem wyjedzie w ciepłe kraje i ożeni się z cycatą ślicznotką. Nie będą mieli dzieci - nienawidził tych przeklętych rozwrzeszczanych bachorów. Przynajmniej jak będzie chciała rozwodu, pokaże jej wielkiego fakersa - ni chuja, nie dostanie ani grosza.
Podczas szorowania lady baru usłyszał dzwoneczek przy drzwiach, oznaczający forsę. Ekhem, to znaczy klienta. Wychylił nieco głowę i przy wejściu dostrzegł niskiego, opatulonego ubraniami na cebulę, mężczyznę. Rysy twarzy miał łagodne a policzki wręcz jak dziecko, choć po zmarszczkach i wystających spod wełnianej czapki siwych włosach, widać było, że jest grubo po czterdziestce.
- Przepraszam, już zamykamy. Mruknął standardowo, wycierając mokre dłonie w szmatkę.
- Och, więc już tak późno? A liczyłem na małe piwko z dala od wścibskiej żony... Westchnął głęboko, rozczarowany. Z powrotem założył skórzane rękawiczki na zziębnięte dłonie.
Natsu nieco zmiękł. Kobiety. To zmieniało postać rzeczy.
Kobiety to czyste zło.
Piękne i kuszące, acz złe do szpiku kości.
- Ten raz chyba mogę zrobić wyjątek. Pokazał na krzesło pod ścianą. Tamtego jeszcze nie zdążył umyć, a czystego mu nie da. Nie będzie dokładał sobie roboty.
Mężczyzna potulnie usiadł i zdjął czapkę, a Dragneel spokojnie teraz mógł dostrzec czarne, krótko ścięte włosy, odgrodzone przedziałkiem od tych siwych z boku. Bez słowa chwycił kufel i przelał do niego bursztynowe piwo z ciemnej butelki.
- Jak leci, dobrodzieju? Zagadnął facet, odbierając alkohol z niemym podziękowaniem, w postaci skinienia głową.
- Dobrze. Już praktycznie skończyłem na dziś, a wtedy zawsze czuję się jak nowo narodzony.
Czterdziestolatek pokręcił głową rozbawiony. Upił łyka cudownie orzeźwiającego piwa i odetchnął głośno, nawet nie starając się wytrzeć białej pianki pod nosem.
- Wy młodzi, to teraz strasznie rozbiegani jesteście, macie tyle energii... Cóż, lata mojej młodości przeminęły, zaczyna się kryzys wieku średniego. Zaśmiał się, ale zaraz zamyślił, wpatrzony w unoszące się bąbelki alkoholu. - Żona zaczyna się starzeć, wiecznie kłapie dziobem, nawet człowiek spokojnie się piwa w swoim domu przed telewizorem napić nie może.
Różowowłosy chwycił oburącz skrzynkę z pustymi butelkami po alkoholu i zaniósł ją na zaplecze. Nie dość, że zajmował jego cenny czas, to jeszcze zaczął truć mu dupę swoimi narzekaniami. Po chwili usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Westchnął męczeńsko przez zęby, kierując się do lokalu. Na podłodze zobaczył wielką bursztynową plamę, a w niej odłamki roztrzaskanego na kawałki kufla.
- Wybacz, panie, to nie chcący, wyciągałem portfel, by zapłacić i szturchnąłem piwko ręką...
- Nic się nie stało. Zmusił się do uśmiechu, lecz i tak wyszedł mu jedynie niewyraźny grymas. Za jakie grzechy... Nie, że był leniwy czy coś. Ale ludzie złoci, komu po ośmiu godzinach pracy chciałoby się jeszcze sprzątać za niezdarnym, tłustym dziadkiem? Schylił się, by posprzątać potłuczone szkło i poczuł mocne kopnięcie w plecy, a przez jego siłę wleciał jak długi w mokrą plamę piwa. Zakaszlał, nie mogąc złapać tchu, lecz wstał chwiejnie, spluwając na podłogę.
- Co, do kurwy...?! Nie zdążył dokończyć, gdyż kolejny o wiele potężniejszy cios dostał prosto w twarz. Zatoczył się do tyłu, aż na słupek przy barku. Różowe, posklejane przez lepki alkohol kosmyki poprzylepiały mu się do twarzy i skutecznie ograniczyły widoczność. Z kącika ust popłynął wąski strumyczek krwi. Tracąc rezon, nawet nie był w stanie odparować kolejnego uderzenia.
Zwariował. Albo śni. Nie no, na pewno mu się to śni.
Gdy poczuł w ustach metaliczny posmak zdał sobie sprawę, że to wcale nie był sen.
Wtedy zrozumiał, że to sprawka tego cholernego dziada.
Rzucił się na napastnika wściekły, ale zrobił dwa kroki i poślizgnął na mokrej podłodze. Zacisnął powieki, sycząc głośno z bólu. W głowie mu pulsowało, dudniło, wyło i gwizdało, jakby zaraz miała eksplodować. Musiał nieźle przywalić, bo krew wyciekająca z rozciętego łuku brwiowego otoczyła go niczym kałuża. Przeciwnik złapał go za włosy, szarpnął, głowa poleciała do tyłu, nogi ułożyły na klęczkach, jakby się modlił. Co za ironia. Przecież on zawsze omijał Kościoły szerokim łukiem. Czyżby to miała być kara?
Chłodna stal przy skroni przywróciła mu świadomość. Usłyszał kliknięcie jakby odbezpieczonej spluwy. Spojrzał kątem oka na mężczyznę - już teraz nie miłego faceta z kryzysem wieku średniego, a groźnego gangstera, dokładnie jak z filmów akcji. A może to była jakaś ukryta kamera? Chcieli nabrać zwykłego szarego barmana, by ubarwić mu nieco życie? Podziękował. To wcale nie było zabawne.
- Z pozdrowieniami dla Gray'a Fullbustera. Napastnik wyszczerzył kły we wrednym uśmieszku.
Gray...? A co ten kutas znowu nawywijał?!
- O co Ci, kurwa, człowieku chodzi?! Obruszył się, jednak zaraz zrezygnował, gdy mężczyzna mocniej pociągnął go za kudły.
- Musisz lepiej sobie dobierać przyjaciół, Natsu. Zacmokał i kontynuował. - Bo chyba nie chciałbyś tak młodo poświęcić dla nich życia, co...?
- Puszczaj skurwielu! Szarpał się i wił na wszystkie strony świata, ale zaraz znieruchomiał. - Skąd znasz moje imię?! I o co Ci chodzi z Gray'em, czubku ty?!
Nie otrzymał odpowiedzi. Trwali tak chwilę w bezruchu a potem poczuł jedynie tępe uderzenie w skroń i osunął się na ziemię nieprzytomny.
~*~
Gray paląc czerwonego Viceroy'a zaciągnął się leniwie, opierając o maskę samochodu. To był jeden z tych dni, kiedy pogoda była naprawdę paskudna - nie padało, lecz niebo było na tyle szare, że można było zwariować od tego nostalgicznego nastroju. Z letargu wybudzał jedynie porywisty wiatr, szamotający ubraniami na wszystkie strony świata.
Był w garniturze bez krawata, nigdy nie lubił podobnych rzeczy - czuł się jak pies w obroży, co bardzo go irytowało. Zrzucił żarzącego się jeszcze peta na resztki śniegu i dogasił go czarnym, lśniącym butem. Chciałby się wykręcić z uczestnictwa w czymś tak przygnębiającym, ale wiedział, że musiał to zrobić, inaczej miałby to sobie za złe do końca życia.
Spojrzał na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Westchnął męczeńsko. Ten przygłup jak zwykle się spóźniał; poczeka jeszcze z pięć minut, potem go zabije. Po dłuższej chwili machnął dłonią i sam skierował się do szpitala.
Podszedł do okienka rejestracji, za którym siedziała gruba kobieta - zapewne po czterdziestce, w białym kitlu oraz farbowanych blond włosach upiętych w kok. Akurat zajadała się lukrowanym pączkiem z marmoladą, zupełnie ignorując przybysza. Wkurzony ledwo zdołał opanować nerwowe drganie lewej powieki, z hukiem kładąc na kamiennej połyskującej ladzie dowód osobisty.
- Fullbuster, jestem umówiony. Burknął, a babsko dopiero po chwili dostrzegło jego obecność.
- Nazwisko. Wychrypiała niczym harpia, na co mężczyzna przekręcił oczami zirytowany.
- Fullbuster.
- Przeliteruj. Spojrzała spod grubych okularów na dostającego białej gorączki czarnowłosego.
- F-U-L-L-B-U-S-T-E-R.
- Full... co?
- Gówno! Masz tam pani dowód! Nie dość, że gruba i ślepa, to jeszcze głucha!
Już otworzyła usta, by zapewne potruć mu o niewychowaniu i przypomnieniu, że szpital to nie miejsce na takie chamstwo, ale zbył ją machnięciem dłoni, gdy podszedł do niego doktorek w białym kitlu.
- Ten pan idzie ze mną. Uśmiechnął się zniewalająco do recepcjonistki, a ta w odpowiedzi zatrzepotała tymi przesadnie wymalowanymi rzęsami. Miał ochotę rzygnąć, lecz powstrzymał się od kąśliwej uwagi i zabrał dowód, kierując się za lekarzem. Schodami kierowali się coraz niżej, aż pod ziemię, gdzie znajdowały się tylko kotłownie, składziki i kostnica. Do tego też pomieszczenia weszli, lecz czarnowłosy był zmuszony uprzednio założyć pognieciony, śmierdzący fartuch. Od razu zaatakował go przeszywający chłód i smród padliny, a dodatkowo lekarzyna włączył świetlówki, które bezlitośnie zakuły go w oczy białym jak śnieg światłem. Zamrugał kilka razy i odzyskując wzrok zaczął się rozglądać. Szli powoli przejściem pomiędzy dwoma szeregami metalowych stołów przykrytych białymi narzutami, spod których rysowały się ludzkie kształty. W końcu zatrzymali się przy jednym z nich, a lekarz spojrzał na Gray'a zmartwionym wzrokiem, spoglądając na twardo oprawioną teczkę z dokumentem.
- Jest pan gotów? To może być wstrząsający widok... Spytał, obserwując spokojną twarz mężczyzny na przeciw. Zbyt spokojną.
- Odkrywaj te cholerne prześcieradło. Ponaglił go. - Chcę mieć to za sobą.
Medyk skinął głową i powoli podwijał białą tkaninę, a Gray coraz mocniej zaciskał prawą pięść zdenerwowany. Gdy zobaczył burzę czarnych włosów porozrzucanych na chłodnej stali żołądek podskoczył mu do gardła.
- Jest pan pewien, że...
- Odkrywaj. Syknął przez zęby.
Gdy w końcu lekarz zdjął materiał ze zwłok, intensywnie czarne jak noc tęczówki Fullbuster'a rozszerzyły się i przygasły. Nerwowo zaciskał pięści, a nieco przydługie paznokcie boleśnie powbijały mu się w naskórek. Każda komórka jego zastałego jak słup soli ciała krążyła po ciele roznosząc żal, jaki nieprzyjemnie kuł koniuszki palców. Niemożliwe... a jednak... Serce przyspieszyło rytmu, ale czas jakby zatrzymał się w miejscu. Już nie obchodziły go smród i chłód jakie panowały w tym mrocznym pomieszczeniu. Wpatrywał się w spokojną, bladą twarz swojej mentorki, lecz od łuku brwiowego aż do kącika ust malowała się świeża blizna, zapewne po szyciu. Czarne, posklejane gdzieniegdzie krwią kosmyki swobodnie opadały na cerę kobiety oraz zamknięte, lekko sine powieki. Była zupełnie naga, a na klatce piersiowej miała kilka zszytych nacięć w kształcie litery Y, po autopsji.
Niemożliwe... wyglądała jakby tylko spała... jakby zaraz miała się obudzić.
Zbesztać go za brak krawatu, przez co wyglądał niechlujnie; za rozmierzwione na wszystkie strony świata włosy, które zazwyczaj mu układała a on i tak je rozwalał.
Usta mu zadrżały, kiedy wspomnienia ciągnęły mu się przez umysł niczym taśma filmowa.
- Rozpoznaje pan denatkę? Spytał standardowo doktor, lustrując Gray'a wzrokiem. W odpowiedzi skinął głową a lekarz kontynuował. - Jeżeli źle pan się czuje, możemy wyjść, a pan odetchnie trochę, uspokoi nerwy...
- Nic mi nie jest. Proszę pytać. Powiedział wręcz mechanicznie, nadal stojąc jak sparaliżowany.
- Dobrze więc. Pstryknął końcówką długopisu, notując coś na kartce papieru. - Tożsamość?
- Ur Milkovich.
- Wiek?
- 38.
- Jakieś choroby przewlekłe, genetyczne?
Czarnowłosy pokiwał głową przecząco.
- Czy denatka miała prócz pana innych bliskich?
Znów zaprzeczył.
- Był pan jej synem? Zagadnął po chwili.
- Można tak powiedzieć...
- Zna pan przyczynę śmierci?
Oczywiście, że wiedział jak zginęła. Ale gdyby powiedział co tam naprawdę się zdarzyło, miałby gliny na głowie, więc wolał milczeć w tej sprawie. W jego zawodzie zatargi z gliniarzami było ostatnim, czego mógłby się nabawić. Tak uczyła go Ur. Trzymać się od nich z daleka, dlatego muszą działać szybko i konkretnie, niczym assasyni z tych gier komputerowych dla dzieciaków.
- Nie, dowiedziałem się o jej śmierci niedawno... Burknął. Wolał udawać głupca, niż ściągać na siebie dodatkowe zmartwienia.
- Nie powinienem omawiać szczegółów, gdyż zabraniają mi tego przepisy, ale powinien pan wiedzieć chociaż co się stało. Mówił spokojnie, bez większych emocji. - Pańska matka trzydziestego sierpnia o godzinie osiemnastej pięćdziesiąt dwa przekraczając dozwoloną prędkość i znaki ostrzegawcze natknęła się na dzikie zwierzę na drodze, i omijając je gwałtownie wypadła ze śliskiej jezdni i uderzyła w drzewo, miażdżąc przód pojazdu, a przez siłę natarcia samochodu na przeszkodę uderzyła w przednią szybę, nabawiając się poważnych urazów głowy. W skutek tego powstał gwałtowny obrzęk mózgu, który doprowadził do natychmiastowej śmierci.
W chłopaku aż coś się zagotowało. Wypadek? Wypadek?! Przymrużył powieki, starając się opanować narastające negatywne emocje. On doskonale wiedział, co to był za ''wypadek''.
Zagryzł jedynie blade wargi. Niech i tak będzie. Niech tak sobie przyjmą. Tak będzie lepiej, nawet jeśli mieliby zrobić z Ur wariata drogowego, dodatkowo samobójcę.
On sam wymierzy sprawiedliwość.
Gdy doktorek kontynuował, jedynie wskazał uniesioną dłonią, że ma dość. Tyle wystarczy.
Widok martwej mentorki był tak bolesny, niczym ostrze nożna krojące serce na pół, że odbiły się na nim raną, której nie sposób było tak łatwo zagoić.
Zadzwoniła komórka czarnowłosego. Dźwięk był stłumiony, gdyż przed wejściem do szpitala wyciszył telefon, lecz wyczuł wibracje w kieszeni. Wyjął ją zdenerwowany, ale widząc nieznany numer odebrał zdziwiony.
- Przepraszam... W słuchawce zabrzmiał tajemniczy, delikatny kobiecy głos, lecz niewyraźnie go słyszał, przez znikomy zasięg w podziemiach szpitala.
Zmarszczył brwi.
- Kto mówi i czego chce?
- Więc mianowicie...
Był w garniturze bez krawata, nigdy nie lubił podobnych rzeczy - czuł się jak pies w obroży, co bardzo go irytowało. Zrzucił żarzącego się jeszcze peta na resztki śniegu i dogasił go czarnym, lśniącym butem. Chciałby się wykręcić z uczestnictwa w czymś tak przygnębiającym, ale wiedział, że musiał to zrobić, inaczej miałby to sobie za złe do końca życia.
Spojrzał na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Westchnął męczeńsko. Ten przygłup jak zwykle się spóźniał; poczeka jeszcze z pięć minut, potem go zabije. Po dłuższej chwili machnął dłonią i sam skierował się do szpitala.
Podszedł do okienka rejestracji, za którym siedziała gruba kobieta - zapewne po czterdziestce, w białym kitlu oraz farbowanych blond włosach upiętych w kok. Akurat zajadała się lukrowanym pączkiem z marmoladą, zupełnie ignorując przybysza. Wkurzony ledwo zdołał opanować nerwowe drganie lewej powieki, z hukiem kładąc na kamiennej połyskującej ladzie dowód osobisty.
- Fullbuster, jestem umówiony. Burknął, a babsko dopiero po chwili dostrzegło jego obecność.
- Nazwisko. Wychrypiała niczym harpia, na co mężczyzna przekręcił oczami zirytowany.
- Fullbuster.
- Przeliteruj. Spojrzała spod grubych okularów na dostającego białej gorączki czarnowłosego.
- F-U-L-L-B-U-S-T-E-R.
- Full... co?
- Gówno! Masz tam pani dowód! Nie dość, że gruba i ślepa, to jeszcze głucha!
Już otworzyła usta, by zapewne potruć mu o niewychowaniu i przypomnieniu, że szpital to nie miejsce na takie chamstwo, ale zbył ją machnięciem dłoni, gdy podszedł do niego doktorek w białym kitlu.
- Ten pan idzie ze mną. Uśmiechnął się zniewalająco do recepcjonistki, a ta w odpowiedzi zatrzepotała tymi przesadnie wymalowanymi rzęsami. Miał ochotę rzygnąć, lecz powstrzymał się od kąśliwej uwagi i zabrał dowód, kierując się za lekarzem. Schodami kierowali się coraz niżej, aż pod ziemię, gdzie znajdowały się tylko kotłownie, składziki i kostnica. Do tego też pomieszczenia weszli, lecz czarnowłosy był zmuszony uprzednio założyć pognieciony, śmierdzący fartuch. Od razu zaatakował go przeszywający chłód i smród padliny, a dodatkowo lekarzyna włączył świetlówki, które bezlitośnie zakuły go w oczy białym jak śnieg światłem. Zamrugał kilka razy i odzyskując wzrok zaczął się rozglądać. Szli powoli przejściem pomiędzy dwoma szeregami metalowych stołów przykrytych białymi narzutami, spod których rysowały się ludzkie kształty. W końcu zatrzymali się przy jednym z nich, a lekarz spojrzał na Gray'a zmartwionym wzrokiem, spoglądając na twardo oprawioną teczkę z dokumentem.
- Jest pan gotów? To może być wstrząsający widok... Spytał, obserwując spokojną twarz mężczyzny na przeciw. Zbyt spokojną.
- Odkrywaj te cholerne prześcieradło. Ponaglił go. - Chcę mieć to za sobą.
Medyk skinął głową i powoli podwijał białą tkaninę, a Gray coraz mocniej zaciskał prawą pięść zdenerwowany. Gdy zobaczył burzę czarnych włosów porozrzucanych na chłodnej stali żołądek podskoczył mu do gardła.
- Jest pan pewien, że...
- Odkrywaj. Syknął przez zęby.
Gdy w końcu lekarz zdjął materiał ze zwłok, intensywnie czarne jak noc tęczówki Fullbuster'a rozszerzyły się i przygasły. Nerwowo zaciskał pięści, a nieco przydługie paznokcie boleśnie powbijały mu się w naskórek. Każda komórka jego zastałego jak słup soli ciała krążyła po ciele roznosząc żal, jaki nieprzyjemnie kuł koniuszki palców. Niemożliwe... a jednak... Serce przyspieszyło rytmu, ale czas jakby zatrzymał się w miejscu. Już nie obchodziły go smród i chłód jakie panowały w tym mrocznym pomieszczeniu. Wpatrywał się w spokojną, bladą twarz swojej mentorki, lecz od łuku brwiowego aż do kącika ust malowała się świeża blizna, zapewne po szyciu. Czarne, posklejane gdzieniegdzie krwią kosmyki swobodnie opadały na cerę kobiety oraz zamknięte, lekko sine powieki. Była zupełnie naga, a na klatce piersiowej miała kilka zszytych nacięć w kształcie litery Y, po autopsji.
Niemożliwe... wyglądała jakby tylko spała... jakby zaraz miała się obudzić.
Zbesztać go za brak krawatu, przez co wyglądał niechlujnie; za rozmierzwione na wszystkie strony świata włosy, które zazwyczaj mu układała a on i tak je rozwalał.
Usta mu zadrżały, kiedy wspomnienia ciągnęły mu się przez umysł niczym taśma filmowa.
- Rozpoznaje pan denatkę? Spytał standardowo doktor, lustrując Gray'a wzrokiem. W odpowiedzi skinął głową a lekarz kontynuował. - Jeżeli źle pan się czuje, możemy wyjść, a pan odetchnie trochę, uspokoi nerwy...
- Nic mi nie jest. Proszę pytać. Powiedział wręcz mechanicznie, nadal stojąc jak sparaliżowany.
- Dobrze więc. Pstryknął końcówką długopisu, notując coś na kartce papieru. - Tożsamość?
- Ur Milkovich.
- Wiek?
- 38.
- Jakieś choroby przewlekłe, genetyczne?
Czarnowłosy pokiwał głową przecząco.
- Czy denatka miała prócz pana innych bliskich?
Znów zaprzeczył.
- Był pan jej synem? Zagadnął po chwili.
- Można tak powiedzieć...
- Zna pan przyczynę śmierci?
Oczywiście, że wiedział jak zginęła. Ale gdyby powiedział co tam naprawdę się zdarzyło, miałby gliny na głowie, więc wolał milczeć w tej sprawie. W jego zawodzie zatargi z gliniarzami było ostatnim, czego mógłby się nabawić. Tak uczyła go Ur. Trzymać się od nich z daleka, dlatego muszą działać szybko i konkretnie, niczym assasyni z tych gier komputerowych dla dzieciaków.
- Nie, dowiedziałem się o jej śmierci niedawno... Burknął. Wolał udawać głupca, niż ściągać na siebie dodatkowe zmartwienia.
- Nie powinienem omawiać szczegółów, gdyż zabraniają mi tego przepisy, ale powinien pan wiedzieć chociaż co się stało. Mówił spokojnie, bez większych emocji. - Pańska matka trzydziestego sierpnia o godzinie osiemnastej pięćdziesiąt dwa przekraczając dozwoloną prędkość i znaki ostrzegawcze natknęła się na dzikie zwierzę na drodze, i omijając je gwałtownie wypadła ze śliskiej jezdni i uderzyła w drzewo, miażdżąc przód pojazdu, a przez siłę natarcia samochodu na przeszkodę uderzyła w przednią szybę, nabawiając się poważnych urazów głowy. W skutek tego powstał gwałtowny obrzęk mózgu, który doprowadził do natychmiastowej śmierci.
W chłopaku aż coś się zagotowało. Wypadek? Wypadek?! Przymrużył powieki, starając się opanować narastające negatywne emocje. On doskonale wiedział, co to był za ''wypadek''.
Zagryzł jedynie blade wargi. Niech i tak będzie. Niech tak sobie przyjmą. Tak będzie lepiej, nawet jeśli mieliby zrobić z Ur wariata drogowego, dodatkowo samobójcę.
On sam wymierzy sprawiedliwość.
Gdy doktorek kontynuował, jedynie wskazał uniesioną dłonią, że ma dość. Tyle wystarczy.
Widok martwej mentorki był tak bolesny, niczym ostrze nożna krojące serce na pół, że odbiły się na nim raną, której nie sposób było tak łatwo zagoić.
Zadzwoniła komórka czarnowłosego. Dźwięk był stłumiony, gdyż przed wejściem do szpitala wyciszył telefon, lecz wyczuł wibracje w kieszeni. Wyjął ją zdenerwowany, ale widząc nieznany numer odebrał zdziwiony.
- Przepraszam... W słuchawce zabrzmiał tajemniczy, delikatny kobiecy głos, lecz niewyraźnie go słyszał, przez znikomy zasięg w podziemiach szpitala.
Zmarszczył brwi.
- Kto mówi i czego chce?
- Więc mianowicie...
~*~
Myśl jest jak okres - zawsze Cię dopadnie - mruknęła bezgłośnie blondynka, siedząc nad książką psychologii społecznej. Niby miała wkuwać do sesji zimowej, ale wciąż zerkała na czarną bluzę leżącą na sofie obok. Irytował ją już ten brak skupienia, lecz nic nie mogła poradzić na to, że myślami ciągle była przy tym tajemniczym różowowłosym mężczyźnie. Niby cham, niby dupek, jednak miał to coś, że nie potrafiła widywać go w umyśle.
Powinna go znaleźć i oddać mu ten cholerny kawałek szmaty, ale jak to zrobić, kiedy nawet nie potrafiła znaleźć tego całego Gray'a Fullbustera?
Szlag. Znowu zgubiła zdanie w podręczniku.
Z głębokim westchnieniem zamknęła i odłożyła książkę na bok, rozwalając się wygodnie na kanapie. Chwyciła pilot między drobne palce i włączyła telewizję.
Prezenter wkracza na scenę w eleganckim garniturze i macha do publiczności w studiu. Nastaje chwila ciszy, zapada ciemność, którą przerywają jasne i kolorowe strugi światła z reflektorów, w tle leci potęgująca napięcie muzyka. Wyciąga niewielką karteczkę i wyczytuje pytanie, a dziesiątka szczęśliwców przed monitorami ma minutę na odpowiedź. Potem prowadzący wyłania osobę, która odpowiedziała najszybciej poprawnie i siadają razem przed monitorami, tyle, że po obu stronach. Pada pierwsza zagadka, uczestnik dobrze odpowiada. I tak w kółko, aż brakują mu trzy pytania do wygranej. Pojawia się standardowe pytanie: Bierzesz pieniądze i jedziesz do domu, czy grasz dalej?
Oczywiście facet gra dalej, podniecona widownia czeka na dalszy ciąg wydarzeń. Prezenter zadał pytanie (oczywiście uczestnik nie wie i wybiera koło ratunkowe), po czym publiczność odpowiada. Większość opowiedziała się za opcją A, więc tak też feralny konkursowicz zaznacza.
I co? I jajco. Reklamy. Jakież one były irytujące.
Po chwili program wraca na antenę, włączyli nastrojową muzykę w tle i pojawia się czerwone światełko. Poprawna odpowiedź kryła się za wariantem B, a facet traci całą kasę.
I tu potwierdzało się pewne mądre powiedzenie - umiesz liczyć, licz na siebie.
Znużona przełączyła na tandetny serial klasy C, ale nie potrafiła nie zerkać na bluzę co jakiś czas. W końcu zirytowana chwyciła ubranie i założyła na siebie, a do jej małego noska dotarł zniewalający zapach męskich perfum. Oparła dłonie schowane w przydługich rękawach na kolanach, ale zaraz coś nieprzyjemnie zaczęło ciążyć jej w kieszeni bluzy na brzuchu.
Zatopiła w niej dłoń ciekawa, ale zaraz zdębiała.
Znalazła dotykowy telefon komórkowy, zapewne należący do tamtego różowego gbura.
Czyżby los właśnie się do niej uśmiechnął?
~*~
Kobieta w czepku pielęgniarskim i różowym fartuchu zdenerwowana biegła korytarzem oddziału chorych, głównego szpitala miejskiego w Magnolii, mijając kilkanaście sal z pacjentami po operacjach, urazach czy po prostu delikwentach, którzy symulując chorobę chcieli wymigać się od roboty. Pobyt wszystkich tych ludzi opłacany jest z zakładu ubezpieczeń, więc lekarze niechętnie zaglądali do podopiecznych, nie chcąc tracić czasu na pracę, za którą nie dostaną ani grosza. Zdyszana pielęgniarka wbiegła do gabinetu jednego z nich, opierając się spocona o framugę drzwi, jakby właśnie ukończyła maraton.
Obawiała się, że naczelny neurolog szpitala już wyszedł, jednak na jej szczęście był jeszcze w gabinecie i przeglądał karty pacjentów.
- Panie doktorze, pacjent na dwójce dostał ataku szału... Wysapała jednym tchem, ale zaraz zasłoniła usta wierchem dłoni, uspokajając oddech.
Lekarz tylko spojrzał na kobietę zza szkieł okularów, ale zaraz poderwał się na nogi. Ruszył zaraz w stronę sali, z której już na końcu korytarza słychać było szarpiące bębenki słuchowe wrzaski i dźwięki skrzypiącego pod wpływem szarpaniny łóżka.
Natsu z bandażem obwiązanym na głowie i kilkoma szwami na łuku brwiowym wyrywał się i szarpał na szpitalnym łożu, przez co nawet trzech zaalarmowanych pielęgniarzy nie dawało rady go unieruchomić. O nie, on się nie da! W ogóle nie chciał tu przyjeżdżać - wszędzie tylko leżały zrzędzące mohery narzekające na reumatyzm i choroby z sercem, co chwila po cichu obgadując go i obrażając jak to było w zwyczaju starych pierników. Do tego jeszcze przyszła ta piguła ze strzykawką i igłą wielką jak dla konia - miał dostać zastrzyk prosto w pośladek, czemu kategorycznie odmówił. Chciał nawet uciec, ale wtedy ta pinda wezwała tych debili, żeby przytrzymali go siłą.
Nie przejął się nawet wtedy, gdy do sali wbiegł lekarz, z kolejną pielęgniarką.
- Podać pół miligrama Decaldolu, głęboko domięśniowo.
Kobieta skinęła głową, z zarumienionymi od przejęcia policzkami.
- Tak jest, panie doktorze...
Dragneel spojrzał na ludzi w fartuchach jak na skończonych idiotów. Co oni, mieli go za świra czy coś?! To chyba normalne, że człowiek boi się tych wszystkich szczepionek i leków - lecz on się nie bał, był bardziej wściekły, że nikt go nie słuchał. Zacisnął pięści, gdy dwóch pielęgniarzy przycisnęło mu ręce w nadgarstkach do materaca, odwracając na brzuch. Chciał kolejny raz podjąć szaleńczą walkę ze strażnikami zdrowia i życia pacjentów, ale zaraz źrenice rozszerzyły mu się w zdziwieniu, gdy dostrzegł Gray'a w przejściu - Matko Boska - w garniturze bez krawatu, wpatrującego się w niego jak w ufoka. Leżał tak nieruchomo jeszcze chwilę, jednak zaraz spiął się gwałtownie i zacisnął usta w wąską linijkę z bólu.
- OSZ KUURWA! Wysyczał przez zęby z nienawiścią w stronę personelu medycznego.
...
Gray wyszedł z kostnicy i skierował się na parter, do wyjścia ze szpitala, dźwigając na barkach wielki ciężar: niedowierzanie, żal, smutek, ściśnięte serce.
Choć w środku jego męskie serce właśnie krwawiło, na zewnątrz nałożył maskę obojętności, zupełnie jakby nie ruszał go fakt, że właśnie oglądał zwłoki swojej mentorki i przybranej matki. W zasadzie on nigdy nie był z tych otwartych i szczerych, krył się w cieniu innych, nie chcąc być przez nikogo zauważonym.
Jakby na to nie patrząc, nigdy nie miał własnego celu, żadnych marzeń czy pragnień. Szedł za tłumem; robił to, co inni, jak zwykły szary nic nie znaczący człowiek...
Jednak kiedy pojawiła się Ur i wzięła go pod swoje skrzydła, po raz pierwszy w życiu miał jakiś cel, coś, co naprawdę dawało mu powód do życia. I nie obchodziło go, że kobieta była kimś miary płatnego zabójcy i szkoliła go w tym samym zakresie, nie mogąc ofiarować mu nic więcej. Nie przeszkadzało mu to. Nawet imponowało, że potrafiła robić coś tak niecodziennego i niebezpiecznego.
Zawsze była przy nim, gdy jej potrzebował.
Może nie była najlepszą matką i się za nią nie uważała, ale znaczyła dla niego bardzo wiele.
A teraz został sam. Zupełnie sam z tym wszystkim.
Trzeba patrzeć na problemy w szerszej perspektywie. Mawiała. Nic nie jest tylko czarne czy białe. Tak samo jak i to, co robimy.
Bo tak było. Co z tego, że zabijali czy odwalali inną brudną robotę?
Ludzie to ścierwa. Nie pozbywali się niewinnych czy prawych, załatwiali samych śmieci, niosącym innym ból i cierpienie, więc czy to było takie do końca złe...?
Właściwie, z innego punktu widzenia pomagali społeczeństwu wyjść na prostą.
Działali dla miasta, dla dobra jego mieszkańców.
Działanie na rzecz dobra, było dobre.
I tak było dobrze.
Nagle przed oczami mignęły mu dwie sylwetki, jedna wysoka dobrze zbudowana, druga drobniejsza, chyba kobieca. Po chwili usłyszał długi, zdenerwowany męski krzyk, który dochodził z sali chorych. Przebiegli kolejni sanitariusze. Co tam się, do cholery, działo? Z ciekawości aż sam skierował się w odpowiedni sektor szpitala, prowadzony drażniącymi bębenki uszne wrzaskami.
Jakoś udało mu się przecisnąć przez tłum gapiów, którzy stali przed salą numer dwa jak świnie czekające na ubój, nie zważając na pielęgniarki, które starały się odprawić to widowisko do łóżek. Gdy w końcu doczołgał się na sam początek, usłyszał za sobą określenia za plecami w stylu ''Dupek'', ''Niewychowany smarkacz'' lub ''Decydent'', odwrócił się gwałtownie spoglądając na ślepia staruszka oddalonego od niego o mniej więcej metr. Warknął pretensjonalnie w jego stronę, jednak dziadek nie odsunął się, a również zawarczał, niczym lew walczący o swoje tereny, tyle, że na emeryturze. Gray gwałtownie wysunął w jego stronę głowę a ten ustąpił, wyzywając go jeszcze pod nosem na odchodne. Wypuszczając powietrze nosem odwrócił się ku centrum tego całego zamieszania i osłupiał, widząc nikogo innego jak samego Natsu z tyłkiem wypiętym ku pielęgniarzom. On widocznie też go zauważył, gdyż wpatrując się w niego jak w ducha nawet nie zauważył, kiedy pielęgniarka wyciągnęła igłę i wymierzyła ją wprost w jego lewy pośladek.
Nieoczekiwanie Fullbuster wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, dłońmi podtrzymując się framugi drzwi by nie wywinąć kozła.
- I co się, kurwa, śmiejesz, makaroniarzu zasrany?! Ryknął Dragneel, zbierając w sobie siły, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
- Scusate, scusate! Mruknął po włosku, ręką ściskając brzuch, by uspokoić uporczywy ból spowodowany nagłą dawką śmiechu.
- Scusate srate, wsadź sobie te przeprosiny w... Nie dokończył, wymownie masując obolałe miejsce o które mu chodziło. - To twoja wina!
- Moja? Czarnowłosy uniósł brew. - A co ja takiego zrobiłem? Ty się szarpiesz jak Jehowy za klamkę!
Po chwili usłyszał za plecami ciche chrząknięcie.
- Przepraszam, ale kim pan jest? I uprzedzam, że nie może pan tutaj być, więc proszę natychmiast opuścić pomieszczenie.
- Tak tak... Zbył ją machnięciem dłoni, ale kiedy się odwrócił, aż przyłożył dłoń do ust by się nie opluć z wrażenia.
- No już już, nie ma tu pana. Zwróciła wyciągniętą dłoń ku wielkim, białym drzwiom oddziału, drugą ręką poprawiając teczkę z kartami pacjentów pod sporym biustem. Poprawiła okulary na małym nosku, odsuwając biały kosmyk za ucho.
- Come sei bella oggi! Natychmiast uklęknął, całując wierzch drobnej dłoni kobiety, lecz wciąż nie przerywał kontaktu wzrokowego - Twe oczy biją blaskiem miliona gwiazd rozrzuconych na nocnym niebie, mio caro...
Pielęgniarka uniosła brew rozbawiona, ale zaraz wyswobodziła kończynę spod uścisku dłoni młodzieńca.
- Pięć minut, nie więcej, czarusiu. Wskazała na niego ostrzegająco palcem, a potem wyszła wraz z całą świtą medyczną.
Natsu przekręcił oczami, powoli odczuwając skutki krążącego w żyłach medykamentu. Ile razy już on słyszał ten tekst na podryw...
- Dobra. Gray chwycił plecy stojącego pod ścianą krzesła i przysunął do łóżka przyjaciela, siadając wygodnie. - Teraz gadaj co się stało.
- Ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Burknął, pretensjonalnie zakładając ręce na piersiach. I zaczął opowiadać o wydarzeniach ubiegłej nocy.
Fullbuster słuchał uważnie, nie przerywając mówcy ani na sekundę. Im dłużej Dragneel mówił, tym silniej czarnowłosy zaciskał pięści na materiale spodni od garnituru, aż w końcu knykcie mu pobielały. Przygryzł dolną wargę wściekły, mieląc w ustach wiązankę przekleństw tak niecenzuralnych, że nawet szewc by się ich nie powstydził.
- Kazał tylko przekazać Ci pozdrowienia i zagroził, że powinien lepiej dobierać sobie przyjaciół, jeśli nie chcę umrzeć. Więcej nie pamiętam. Skończył, masując obolałe skronie. Te leki wcale nie pomagały - wręcz otępiały i wywoływały uporczywy ból głowy. - W coś ty się tym razem wpakował?
Mężczyzna milczał przez chwilę uparcie, analizując uzyskane informacje.
- Nieważne. Westchnął ciężko. - Są sprawy, od których powinieneś trzymać się z daleka.
- Przez Ciebie już leżę w tym domu wariatów, a jak tak dalej pójdzie, to może następnym razem spotkamy się w kostnicy? W mniemaniu Natsu, to miał być żart, ale wypadł dość blado. W Grayu słowo ''kostnica'' wywoływało nieprzyjemne odczucia, dlatego w całej sali zapadła cisza, której nie śmiał przerwać nawet przygłuchy starzec leżący na przeciw, który i tak starał się podsłuchać rozmowę młodzieńców.
- Po prostu mi zaufaj, okej? Fullbuster rozmierzwił swoje i tak rozwalone na wszystkie strony świata włosy, rozkładając nieco uda na boki, na których oparł łokcie.
Dragneel odpuścił, dostrzegając minę przyjaciela. Narazie. Kiedyś jeszcze wyciągnie z niego wszystko, jednak chwilowo zostawi sprawy takimi jakimi są. Zaufa mu. Ale i tak będzie miał go na oku.
Obawiała się, że naczelny neurolog szpitala już wyszedł, jednak na jej szczęście był jeszcze w gabinecie i przeglądał karty pacjentów.
- Panie doktorze, pacjent na dwójce dostał ataku szału... Wysapała jednym tchem, ale zaraz zasłoniła usta wierchem dłoni, uspokajając oddech.
Lekarz tylko spojrzał na kobietę zza szkieł okularów, ale zaraz poderwał się na nogi. Ruszył zaraz w stronę sali, z której już na końcu korytarza słychać było szarpiące bębenki słuchowe wrzaski i dźwięki skrzypiącego pod wpływem szarpaniny łóżka.
Natsu z bandażem obwiązanym na głowie i kilkoma szwami na łuku brwiowym wyrywał się i szarpał na szpitalnym łożu, przez co nawet trzech zaalarmowanych pielęgniarzy nie dawało rady go unieruchomić. O nie, on się nie da! W ogóle nie chciał tu przyjeżdżać - wszędzie tylko leżały zrzędzące mohery narzekające na reumatyzm i choroby z sercem, co chwila po cichu obgadując go i obrażając jak to było w zwyczaju starych pierników. Do tego jeszcze przyszła ta piguła ze strzykawką i igłą wielką jak dla konia - miał dostać zastrzyk prosto w pośladek, czemu kategorycznie odmówił. Chciał nawet uciec, ale wtedy ta pinda wezwała tych debili, żeby przytrzymali go siłą.
Nie przejął się nawet wtedy, gdy do sali wbiegł lekarz, z kolejną pielęgniarką.
- Podać pół miligrama Decaldolu, głęboko domięśniowo.
Kobieta skinęła głową, z zarumienionymi od przejęcia policzkami.
- Tak jest, panie doktorze...
Dragneel spojrzał na ludzi w fartuchach jak na skończonych idiotów. Co oni, mieli go za świra czy coś?! To chyba normalne, że człowiek boi się tych wszystkich szczepionek i leków - lecz on się nie bał, był bardziej wściekły, że nikt go nie słuchał. Zacisnął pięści, gdy dwóch pielęgniarzy przycisnęło mu ręce w nadgarstkach do materaca, odwracając na brzuch. Chciał kolejny raz podjąć szaleńczą walkę ze strażnikami zdrowia i życia pacjentów, ale zaraz źrenice rozszerzyły mu się w zdziwieniu, gdy dostrzegł Gray'a w przejściu - Matko Boska - w garniturze bez krawatu, wpatrującego się w niego jak w ufoka. Leżał tak nieruchomo jeszcze chwilę, jednak zaraz spiął się gwałtownie i zacisnął usta w wąską linijkę z bólu.
- OSZ KUURWA! Wysyczał przez zęby z nienawiścią w stronę personelu medycznego.
...
Gray wyszedł z kostnicy i skierował się na parter, do wyjścia ze szpitala, dźwigając na barkach wielki ciężar: niedowierzanie, żal, smutek, ściśnięte serce.
Choć w środku jego męskie serce właśnie krwawiło, na zewnątrz nałożył maskę obojętności, zupełnie jakby nie ruszał go fakt, że właśnie oglądał zwłoki swojej mentorki i przybranej matki. W zasadzie on nigdy nie był z tych otwartych i szczerych, krył się w cieniu innych, nie chcąc być przez nikogo zauważonym.
Jakby na to nie patrząc, nigdy nie miał własnego celu, żadnych marzeń czy pragnień. Szedł za tłumem; robił to, co inni, jak zwykły szary nic nie znaczący człowiek...
Jednak kiedy pojawiła się Ur i wzięła go pod swoje skrzydła, po raz pierwszy w życiu miał jakiś cel, coś, co naprawdę dawało mu powód do życia. I nie obchodziło go, że kobieta była kimś miary płatnego zabójcy i szkoliła go w tym samym zakresie, nie mogąc ofiarować mu nic więcej. Nie przeszkadzało mu to. Nawet imponowało, że potrafiła robić coś tak niecodziennego i niebezpiecznego.
Zawsze była przy nim, gdy jej potrzebował.
Może nie była najlepszą matką i się za nią nie uważała, ale znaczyła dla niego bardzo wiele.
A teraz został sam. Zupełnie sam z tym wszystkim.
Trzeba patrzeć na problemy w szerszej perspektywie. Mawiała. Nic nie jest tylko czarne czy białe. Tak samo jak i to, co robimy.
Bo tak było. Co z tego, że zabijali czy odwalali inną brudną robotę?
Ludzie to ścierwa. Nie pozbywali się niewinnych czy prawych, załatwiali samych śmieci, niosącym innym ból i cierpienie, więc czy to było takie do końca złe...?
Właściwie, z innego punktu widzenia pomagali społeczeństwu wyjść na prostą.
Działali dla miasta, dla dobra jego mieszkańców.
Działanie na rzecz dobra, było dobre.
I tak było dobrze.
Nagle przed oczami mignęły mu dwie sylwetki, jedna wysoka dobrze zbudowana, druga drobniejsza, chyba kobieca. Po chwili usłyszał długi, zdenerwowany męski krzyk, który dochodził z sali chorych. Przebiegli kolejni sanitariusze. Co tam się, do cholery, działo? Z ciekawości aż sam skierował się w odpowiedni sektor szpitala, prowadzony drażniącymi bębenki uszne wrzaskami.
Jakoś udało mu się przecisnąć przez tłum gapiów, którzy stali przed salą numer dwa jak świnie czekające na ubój, nie zważając na pielęgniarki, które starały się odprawić to widowisko do łóżek. Gdy w końcu doczołgał się na sam początek, usłyszał za sobą określenia za plecami w stylu ''Dupek'', ''Niewychowany smarkacz'' lub ''Decydent'', odwrócił się gwałtownie spoglądając na ślepia staruszka oddalonego od niego o mniej więcej metr. Warknął pretensjonalnie w jego stronę, jednak dziadek nie odsunął się, a również zawarczał, niczym lew walczący o swoje tereny, tyle, że na emeryturze. Gray gwałtownie wysunął w jego stronę głowę a ten ustąpił, wyzywając go jeszcze pod nosem na odchodne. Wypuszczając powietrze nosem odwrócił się ku centrum tego całego zamieszania i osłupiał, widząc nikogo innego jak samego Natsu z tyłkiem wypiętym ku pielęgniarzom. On widocznie też go zauważył, gdyż wpatrując się w niego jak w ducha nawet nie zauważył, kiedy pielęgniarka wyciągnęła igłę i wymierzyła ją wprost w jego lewy pośladek.
Nieoczekiwanie Fullbuster wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, dłońmi podtrzymując się framugi drzwi by nie wywinąć kozła.
- I co się, kurwa, śmiejesz, makaroniarzu zasrany?! Ryknął Dragneel, zbierając w sobie siły, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
- Scusate, scusate! Mruknął po włosku, ręką ściskając brzuch, by uspokoić uporczywy ból spowodowany nagłą dawką śmiechu.
- Scusate srate, wsadź sobie te przeprosiny w... Nie dokończył, wymownie masując obolałe miejsce o które mu chodziło. - To twoja wina!
- Moja? Czarnowłosy uniósł brew. - A co ja takiego zrobiłem? Ty się szarpiesz jak Jehowy za klamkę!
Po chwili usłyszał za plecami ciche chrząknięcie.
- Przepraszam, ale kim pan jest? I uprzedzam, że nie może pan tutaj być, więc proszę natychmiast opuścić pomieszczenie.
- Tak tak... Zbył ją machnięciem dłoni, ale kiedy się odwrócił, aż przyłożył dłoń do ust by się nie opluć z wrażenia.
- No już już, nie ma tu pana. Zwróciła wyciągniętą dłoń ku wielkim, białym drzwiom oddziału, drugą ręką poprawiając teczkę z kartami pacjentów pod sporym biustem. Poprawiła okulary na małym nosku, odsuwając biały kosmyk za ucho.
- Come sei bella oggi! Natychmiast uklęknął, całując wierzch drobnej dłoni kobiety, lecz wciąż nie przerywał kontaktu wzrokowego - Twe oczy biją blaskiem miliona gwiazd rozrzuconych na nocnym niebie, mio caro...
Pielęgniarka uniosła brew rozbawiona, ale zaraz wyswobodziła kończynę spod uścisku dłoni młodzieńca.
- Pięć minut, nie więcej, czarusiu. Wskazała na niego ostrzegająco palcem, a potem wyszła wraz z całą świtą medyczną.
Natsu przekręcił oczami, powoli odczuwając skutki krążącego w żyłach medykamentu. Ile razy już on słyszał ten tekst na podryw...
- Dobra. Gray chwycił plecy stojącego pod ścianą krzesła i przysunął do łóżka przyjaciela, siadając wygodnie. - Teraz gadaj co się stało.
- Ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Burknął, pretensjonalnie zakładając ręce na piersiach. I zaczął opowiadać o wydarzeniach ubiegłej nocy.
Fullbuster słuchał uważnie, nie przerywając mówcy ani na sekundę. Im dłużej Dragneel mówił, tym silniej czarnowłosy zaciskał pięści na materiale spodni od garnituru, aż w końcu knykcie mu pobielały. Przygryzł dolną wargę wściekły, mieląc w ustach wiązankę przekleństw tak niecenzuralnych, że nawet szewc by się ich nie powstydził.
- Kazał tylko przekazać Ci pozdrowienia i zagroził, że powinien lepiej dobierać sobie przyjaciół, jeśli nie chcę umrzeć. Więcej nie pamiętam. Skończył, masując obolałe skronie. Te leki wcale nie pomagały - wręcz otępiały i wywoływały uporczywy ból głowy. - W coś ty się tym razem wpakował?
Mężczyzna milczał przez chwilę uparcie, analizując uzyskane informacje.
- Nieważne. Westchnął ciężko. - Są sprawy, od których powinieneś trzymać się z daleka.
- Przez Ciebie już leżę w tym domu wariatów, a jak tak dalej pójdzie, to może następnym razem spotkamy się w kostnicy? W mniemaniu Natsu, to miał być żart, ale wypadł dość blado. W Grayu słowo ''kostnica'' wywoływało nieprzyjemne odczucia, dlatego w całej sali zapadła cisza, której nie śmiał przerwać nawet przygłuchy starzec leżący na przeciw, który i tak starał się podsłuchać rozmowę młodzieńców.
- Po prostu mi zaufaj, okej? Fullbuster rozmierzwił swoje i tak rozwalone na wszystkie strony świata włosy, rozkładając nieco uda na boki, na których oparł łokcie.
Dragneel odpuścił, dostrzegając minę przyjaciela. Narazie. Kiedyś jeszcze wyciągnie z niego wszystko, jednak chwilowo zostawi sprawy takimi jakimi są. Zaufa mu. Ale i tak będzie miał go na oku.
------------------------------------------------------------
No i mamy za sobą rozdział czwarty :) Trochę się nam porobiło, wpadło nieco zamieszania i paplaniny - choć mam nadzieję, że nikogo to nie znudziło, a nawet w małym stopniu poprawiło humor. Póki co narazie przewijają się ciągle zabawne momenty, ale wierzcie mi, to dopiero cisza przed burzą, więc miejcie się w gotowości :D
Rozdział znowu pojawił się po trzech miesiącach, choć zapowiadałam, że tak więcej nie będzie... Ale zrozumcie, czas goni a obowiązków przybywa. Jednak myślę, że chyba długością epizodu wam to jakoś zrekompensowałam (o ile robaczki się nie obraziły i nie porzuciły tego bloga) :P Teraz powinny pojawiać się krótsze rozdziały, lecz częściej, więc to chyba dobra wiadomość :)
Zaktualizowałam także pasek z muzyką na blogu, a tych, co jeszcze nie przesłuchali zachęcam do tego. I mam w zanadrzu dla was coś specjalnego ale o tym kiedy indziej :3
Dziękuję kochanej Blue - pogromczyni błędów i postrachu niepoprawnej interpunkcji do jakiej mam słabość <3 :D
Dziękuję kochanej Blue - pogromczyni błędów i postrachu niepoprawnej interpunkcji do jakiej mam słabość <3 :D
Trzymajcie się ciepło! :*
Nie no, rozwalił mnie ten moment w szpitalu ;D Jak oni tak śmiali pohańbić Natsu?! No jak?! I jeszcze Gray się śmiał... Jemu odpuszczę, w końcu widok martwej Ur nie należy do najprzyjemniejszych.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ten facet, co zaatakował Natsu, to jakaś postać z anime, bo moje rozkojarzenie nie pozwoliło mi wypatrzeć opisu i w ogóle nie kojarzę, czy ktoś taki jest.
No i została Lucy. Jestem ciekawa, kiedy się spotkają i kiedy różowy zorientuje się, że nie ma telefonu, a bluzę oddał. Mam nadzieję, że jak najszybciej, że będzie LOVE NaLu i słit!! i cukierki na różwowo, bo każdy to kocha! Dobra, koniec wciągania amfy i innego gówna, koniec komentarza.
Pozdrawiam, życze weny i zdrówka. Czytała Krystyna Czubówna.
~Jinx Xxx
Nieziemski!! tylko tyle mogę powiedzieć. Rozdział jest naprawdę spoko.
OdpowiedzUsuńCzekam na next i śle mega dużo weny!
No nareszcie! O Panie ile ja na to czekałam. :/ Bardzo się cieszę, że rozdziały będą częściej, pomimo że krótsze.
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał, zresztą jak zwykle. Czekam na więcej!
Weny! :*
Ja w zasadzie obczaiłam tego bloga dopiero dzisiaj ^^ ale oczywiście trafia do moich ulubionych! Śmiałam się jak głupia :p Jej nie mogę się doczekać spotkania Lucy z czarnym lub pinkusiem :p
OdpowiedzUsuńOczywiście masz kolejną stałą czytelniczkę :3
Biedny Natsu dostał porządny łomot od nieznanego facia. Ale ta akcja w szpitalu była boska xD najbardziej rozwaliła mnie reakcja Grat'a gdy zobaczył gołą d*pe Natsu wypiętą na lekarzy. Uuu Lucy znalazła telefon Natsusia :3 czyli ich spotkanie jest coraz bliżej :D
Gray swoim włoskim akcentem umie poderwać każdą dziewczynę. To się właśnie nazywa urok osobisty! Tak samo jak Natsu umie zwołać całkiem spory tłum swoimi pośladkami ^^ to w sumie też można nazwać urokiem osobistym.
Mówisz, że zacznie się akcja? Mam się bać? Nwm czemu jak ten doktorek zaprowadził Graya do kostnicy i zza materiału ukazały sie długie czarne włosy to myślałam, że Gajeel umarł xD
Moja wyobraźnia nie zna granic.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział nie pojawi się za 3 miesiące. Trzymam kciuki by się tak nie dało i ślę wenę :D
Biedny Natsu. Co prawda nie pracuję jeszcze, a jestem zbyt leniwa, by w wakacje czegoś spróbować, ale wyobrażam sobie, jak on się tam musi nudzić... A kiedy w końcu miał zamykać, to mu jeszcze jakiś gościu przylazł. I pobił. Ej, ale w końcu skończył tę robotę i nawet nie musiał dłużej wysłuchiwać narzekania! xD
OdpowiedzUsuńNo i biedny Gray :c Trzymał się dzielnie, choć było mu trudno. Jestem z ciebie dumna, Gray! *tula Fullbustera mocno*
A Lucy ma telefon Natsiastego... ;3
...a następna scena mnie rozłożyła na łopatki xD Boż, jak ja się z tego chichrałam xD Zabiło mnie to po prostu xD
No i... "Następnym razem może spotkamy się w kostnicy", niezłe wyczucie, Natsu ^^"
I ten. Czekam na ciąg dalszy owo Szybciej, ale krócej? Myślę, że będzie nieźle ^^
Pozdrowionka~!
Ten rozdział rozłożył mnie na łopatki *wstaje z podłogi* Niestety, z natury nie jestem cierpliwym człowiekiem i dlatego też zaczynam skakać po kątach kiedy nie widzę żadnych nowych rozdziałów T^T Mam jednak nadzieję że pojawią się dość szybko, nie że cię poganiam czy coś... Tak rozumowania Natsu mnie powalił, ale chętnie się do niego przyłącze w tych "wypadkach przy pracach" xD Ślę mnóstwo weny!!!! Pozdrawiam twoja zagorzała fanka <3 :D
OdpowiedzUsuń