11/12/2014

#3. Szansa

- Te blondynek, wychodzimy. Mruknął strażnik, obracając jedną dłonią ciężką pałkę w powietrzu. Patrzył pogardliwie na więźnia, z jadowitym uśmiechem od ucha do ucha.
 Blondyn zignorował go zupełnie, nawet nie zaszczycając choćby spojrzeniem.
- Tsh. Prychnął, zakładając ręce z tyłu głowy i poprawiając się nieco na twardym materacu. - Nie obchodzi mnie to.
- Wyłaź stamtąd albo Cię zmuszę, śmieciu. Warknął, uderzając ciężkim przedmiotem w stalowe kraty celi, co rozniosło się echem po całym bloku. 
- A ja skopię Ci dupsko. Podwyższy mi to wyrok? Wątpię. Więc spierdalaj, ładnie Cię proszę.
 Po dłuższej chwili klawisz odpuścił i odszedł, kontynuując obchód. Tymczasem mężczyzna z blizną na oku w kształcie błyskawicy został sam, wpatrując się w betonowy, przesiąknięty wilgocią i grzybem sufit. Zastanawiał się, czy dalsze ciągnięcie tej farsy ma sens. I tak posiedzi w ciasnej klatce do usranej śmierci. Więc może zakończyć ten marny żywot tu i teraz...? Po chwili potrząsnął delikatnie głową z prychnięciem. Przecież był niewinny. Nic nie zrobił.
 Problem w tym, że nikt nie chciał mu uwierzyć.
- Jakie to wszystko popierdolone... Burknął pod nosem, wzdychając cicho.
- Nie marudź. Współwięzień o imieniu Bickslow usiadł na pryczy i przeciągnął się. - Mogło być gorzej. Masz tu żarcie, swój kąt, za nic nie płacisz... Jakoś żyję tu normalnie i nie narzekam. 
- Posłuchaj. Warknął, zaciskając pięści. Nie lubił, gdy porównywano go z innymi ścierwami w zakładzie. - Różnica między nami jest taka, że ja grzeję tu dupsko za niewinność, z kolei ty zabiłeś za dragi.
- Nie chciał kutas jeden płacić, to co miałem zrobić? Wzruszył ramionami. - Jeżeli nie skończysz truć o tym, jak Ci tu źle, z Tobą zrobię to samo.
- Gdybym miał w tym jakikolwiek interes, już dawno sam bym Cię zabił, więc zamknij mordę i daj mi w spokoju pomyśleć. Laxus zamknął oczy, próbując uspokoić nerwy. - Chociaż po dłuższym zastanowieniu, nie miałbym serca zabijać obiektu zainteresowań pedałów z sąsiedniego bloku. 
 Bickslow chciał się jeszcze odezwać, lecz zdając sobie sprawę jak dobrze Dreyar był tutaj poinformowany, postanowił siedzieć cicho. Blondyn wreszcie mógł odetchnąć z ulgą. Nareszcie, błoga cisza.
 Zdążył się już zorientować, że z dnia na dzień tracił nadzieję na wolność. Na jakąkolwiek sprawiedliwość. Siedział praktycznie za nic. Niczym nie zasłużył sobie na to, żeby siedzieć tam jak jakiś pierwszy lepszy zwyrodnialec, a traktowali go jak psa. Został wrobiony w zabójstwo. 
 Właściwie w nieumyślne spowodowanie śmierci, za które odsiadywał dożywocie.
 Zresztą, dlaczego miałby chcieć wychodzić na zewnątrz? Nie miał już nikogo, dla kogo mógłby żyć, a właściwie dalej egzystować, gdyż słowo ''życie'' w jego przypadku było nie na miejscu. Był sam jak palec.
- Dreyar. Tak upragniony spokój przerwał męski, szorstki głos strażnika wołającego go zza krat. - Twój czas. 
 Laxus doskonale wiedział  o co chodzi temu dupkowi. Właśnie dlatego, choć nie tylko, poprzysiągł sobie pewną obietnicę, której symbolem stała się dla niego blizna pod prawym okiem w kształcie błyskawicy. 
 Przysięgam zemstę sprawiedliwości.

~*~

 Jechali już nieco spokojniej, w ciszy wsłuchując się w rapowy utwór puszczany w radiu. Jeden był zły na drugiego, co chwila posyłali sobie wrogie spojrzenia lub lekceważąco prychali pod nosami, więc  atmosferę napiętnowała jeszcze tylko ta irytująca cisza, w której się pogrążyli.
 Jedynie Gray jako tako jeszcze starał się uspokoić i rozładować napięcie, pogłaśniając muzykę.
- Parararara... Nucił pod nosem, uderzając palcami w kierownicę w rytm piosenki.
 Cisza. Żadnej reakcji ze strony towarzyszy.
- Parararara... Tym razem zaczął kiwać głową, uchylając nieco szybę.
 Nadal nic. No kuźwa, irytowało go to już!
- Parararara... Smoke wee... Zaśpiewał głośniej, lecz nagle przerwał mu wściekły Gajeel, zatykając młodzieńcowi usta dłonią.
- Jeszcze jedno kurewskie ''parararara'' a wypchnę Cię przez to okno, czaisz?!
- Co do niego sapiesz, coś Ci nie pasuje?! Ryknął nagle Natsu, gwałtownie odwracając się w tył.
- Od kiedy ty go tak bronisz, zapałko?! Prychnął Redfox, nie zdejmując dłoni z wykrzywionej w zdziwieniu twarzy Gray'a.
- Nie twój zasrany biznes!
- Spierdalaj!
- Chcesz dostać w ryja?!
- Już leję w slipy, bo się aż kuźwa wystraszyłem. Zakpił, obrzucając wrednym spojrzeniem zdenerwowanego tą uwagą kompana. W odpowiedzi, młodzieniec gwałtownie rzucił się w tył dzięki niezapiętym wcześniej pasom i chwycił za ubrania kolegi, szarpiąc nim energicznie w przód i w tył. Po chwili oboje przeszli do rozmowy na pięści, popychając co chwila Gray'a, który kierował samochodem i przez to tracił kierownicę z rąk. W końcu, gdy zdenerwowany jak nigdy Gajeel wypchnął gwałtownie Natsu do przodu, oboje dosłownie przygnietli sobą Fullbustera, który na dobre stracił panowanie nad pojazdem.
- Spokój, kurwa mać! Ryknął czarnowłosy, na nowo odzyskując panowanie nad kierownicą, lecz ze zdenerwowania tak mocno nią szarpnął, że samochód wyrwał się gwałtownie do przodu, a do tej pory okładających się pięściami chłopaków odrzuciło do tyłu dzięki niezapiętym wcześniej pasom. Tylko Gray zdołał wytracić prędkość i usiedzieć na miejscu, gdyż najmądrzejszy z całej trójki związał się wcześniej odpowiednio z fotelem pojazdu. Jednak przez całe to zamieszanie zupełnie stracił orientację na drodze i w ostatniej chwili zdążył wykręcić i wyminąć auto jadące naprzeciwko, lecz przez to pojazd wypadł z drogi i z hukiem uderzył w ceglaną ścianę pobliskiego budynku.

~*~
 Szkarłatnowłosa kobieta siedziała wygodnie na skórzanym, obrotowym krześle, przeliczając gruby plik banknotów wyjęty z żelaznej kasetki. Jej włosy ciemniejsze niemal od koloru krwi upięte były w wysokiego kucyka, który opadał lekko na jej lewe ramię oraz dość imponująco komponował się z czarną bluzką z głębokim wcięciem na dekolcie oraz koronką z dołu. Założyła noga na nogę a jej przykrótkie jeans'owe spodenki uniosły się nieco w górę, odsłaniając część opalonego pośladka.
 Uśmiechnęła się sama do siebie. Interes kwitł, tancerki były zadowolone z roboty jak i niewielkiej płacy jaką wynagradzała ich ciężką, całonocną pracę - co najważniejsze.
 Więc jednak otwarcie klubu nocnego dla napalonych staruchów i onanistów opłaciło się, a zyski rosły w zastraszającym tempie z dnia na dzień. Kończąc liczyć zarobione pieniądze ułożyła je równiutko i włożyła do lśniącego pudełka, chroniącego je przed światem zewnętrznym.
 Oczywiście jej klub nie był jakimś podrzędnym burdelem czy pierwszym lepszym przybytkiem rozpusty. Był on miejscem, w którym obywatele Magnolii, a nawet i całego Fiore mogli odpocząć i zrelaksować się po długim i ciężkim dniu pracy w miłym towarzystwie.
Puk. Puk.
 Nie odezwała się. Nie lubiła, gdy ktokolwiek zakłócał jej spokój, gdy rozkoszowała się randez-vous z grubym pliczkiem pieniędzy.
Puk. Puk. Puk.
 Kiedy odgłosy pukania w ciemne, dębowe drzwi nasiliły się, zacisnęła pięść zirytowana.
Puk. Puk... Bum-Bum-Bum.
 Gdy uporczywe pukanie zamieniło się w potężne łomotanie, zezłoszczona wstała i uderzyła dłońmi z hukiem o lakierowany blat biurka.
- WEJŚĆ! Ryknęła na tyle głośno, że osoba stojąca po drugiej strony wejścia aż chwilę zawahała się przy naciśnięciu pozłacanej gałki. Po chwili drzwi uchyliły się nieco, a w przejściu ukazał się gruby, ciemnowłosy mężczyzna w żółtej kurtce.
- Ach, to tylko ty... Mruknęła Erza, nie przejmując się fochem pracownika za stwierdzenie ''to tylko ty''. - Czego chcesz, Droy?
- Jeden gość zamówił sobie jedną z naszych dziewczyn do stolika, ale nie chce zapłacić za usługi. Co mamy zrobić? Ochroniarz podrapał się po czuprynie zakłopotany.
- Jak to co... Mruknęła na pozór łagodnie, uspokajając tym samym bruneta. Po chwili jednak zrzedła mu mina. - WPIERDOLIĆ, ZABRAĆ CO NALEŻNE I WYJEBAĆ MENDĘ NA ZBITY PYSK, KRETYNIE!
 Na jej krzyk rosły mężczyzna aż się wzdrygnął przestraszony i jak potulny szczeniak z podkulonym ogonkiem przeprosił swą panią skinieniem głowy. Nie minęła chwila a oboje usłyszeli donośny huk i zaraz po tym piski dziewcząt oraz ciężkie dudnienia buciorów uciekających ludzi.
- Co się tam, do cholery, dzieje?! Warknęła zdenerwowana i chwyciła czarnego gnata czekającego na nią tuż pod ścianą i przeładowała go, od razu kierując się ku centrum całego zamieszania. Kiedy tylko dotarła na miejsce, nogi aż się pod nią ugięły.
- Mój... Wyskomlała niczym mały, smutny szczeniaczek, widząc wokół gęste kłęby dymu, które zaczęły powoli opadać i odsłoniły przerażający widok.
- Ukochany... Wszędzie walały się czerwone jak jej włosy cegły, lśniące niebezpiecznie odłamki wybitej szyby, czarne plamy oleju wyciekającego na marmurową podłogę, poprzewracane krzesła oraz stoliki...
- Klub... Załamała się jeszcze bardziej, gdy dostrzegła jak wszyscy jej stali klienci uciekali w popłochu, wykrzykując, że nigdy więcej tam nie wrócą.
- Zniszczony... Zdewastowany... Zrujnowany... Wymieniała w szoku, z oczami wielkimi jak pięciozłotówki. Uchyliła lekko malinowe, drżące usta, by coś powiedzieć, lecz jakby zabrakło jej słów, żeby opisać tą masakrę. - Przez nich... W przerzedzającym się dymie już dobrze mogła dostrzec zarys męskich sylwetek oraz dwóch czupryn - różową i czarną. A zaraz za nimi samochód wbity w ścianę, z całym rozwalonym przodem.

~*~

 Czuł się, jakby dostał obuchem w głowę. I to nie tylko w łeb. Bolało go całe ciało, tak cholernie, że mógłby krzyczeć i błagać niebiosa o łaskę i ulgę w cierpieniu. Pociągnął kilka razy nosem i poczuł smród dymu, który nieprzyjemnie drapał go w płuca przy każdym oddechu oraz swąd... spalenizny? Chciał się podnieść, zorientować w sytuacji, lecz ciało jakby odmawiało mu posłuszeństwa, więc po kilku próbach odpuścił. 
 Gdzie on, do cholery, się znalazł? Czy to kolejny żart Fullbuster'a? Znowu dosypał mu czegoś do piwa i wrzucił nieprzytomnego do piwnicy, żeby mieć wolną chatę na całą noc dla kolejnej panienki?!
 Zastanowił się po chwili.
 Nie, to odpadało. Co prawda, ten smród da się wytłumaczyć omamami, po jakichś pigułkach, ale ten ból skąd miałby się wziąć? To nie wchodziło w grę.
 Po chwili coś do niego dotarło. Zarówno przerażającego, jak i zarazem niewiarygodnego. To mogło być przecież... on umarł? Niewiele pamiętał. Jedynie zamglone przebłyski bijatyki z Gajeel'em oraz wrzeszczącego Gray'a. Potem pisk opon, huk. I ciemność. Czyli jednak naprawdę nie żył? Ale gdzie teraz był? Powoli otworzył ciężkie powieki i starał się wyostrzyć wzrok, by dostrzec cokolwiek poza zamazanymi sylwetkami i czymś szybującym, szarym, drażniącym. Nagle coś mignęło. Zamrugał kilka razy i wziął głębszy wdech. Czy właśnie zobaczył anioła...? Nie, nie jednego. Kilka z nich, w skąpych bluzkach oraz spodenkach czy spódniczkach tak wspaniale odsłaniających najlepsze kobiece walory. Inaczej je sobie wyobrażał - małe tłuściochy ze skrzydełkami, które cudem potrafiły unieść takie kilogramy - lecz to, co widział teraz wydawało mu się sto razy lepszą opcją. Rozejrzał się lepiej. Długie, metalowe rury, scena, latające staniki, pieniądze... Więc musiał znaleźć się w niebie! To na pewno musiało być to! Prawdziwy raj dla facetów! 
 Zaraz jednak poczuł tępy, przeszywający ból w czaszce, całkiem inny od tego, który odczuwał wcześniej. Obolały złapał się drżącymi dłońmi za potylicę, skomląc cicho. Wkurzony z całych sił przewrócił się z boku na plecy, dostrzegając czarne kosmyki. Ej ej ej, chwila moment! Co ten gnój robił w niebie?! W JEGO ukochanym raju?! Otworzył spierzchnięte usta by coś powiedzieć lub krzyknąć, jednak odpuścił, uświadamiając się w okamgnieniu.
 Trafił do piekła. Po prostu do piekła. To by tłumaczyło dym, laski, które zaczęły uciekać, ból i no właśnie. Tego dupka Gajeel'a. Cholera! A mówił Gray'owi, żeby nie petować i nie szczać na balkon Ooby - ich sąsiadki z dołu! On wiedział, on to kurwa wiedział, czuł, że się tak skończy! Niech no tylko dorwie Fullbustera, to mu nogi z...
- Wstawaj, kretynie. Mruknął Redfox, ponownie kopiąc Natsu - tyle, że tym razem trafiając w twarz. Siedział skulony, z rękoma opartymi o kolana. Dyszał ciężko, co chwila ocierając krew spływającą mu z podbródka. Na pierwszy rzut oka można było ocenić jego stan jako nie za ciekawy. Poszarpane ubrania ukazujące mniejsze i większe zadrapania oraz siniaki, i szkarłatną ciecz wydobywającą się z głębokiej rany w jego lewej łydce, z której właśnie wyciągnął spory kawałek szkła z głośnym syknięciem. 
 Dragneel w końcu podniósł się do siadu z potępieńczym jękiem. Od razu złapał się za obolałą głowę, i tym razem porządnie rozejrzał wokół. Porozwalane krzesła i stoliki, wszędzie pełno dymu ale na szczęście ten już się przerzedzał, na brudnej od oleju samochodowego podłodze znajdowały się dziesiątki porozbijanych odłamków szkła, mrugających w świetle pękniętego, migoczącego  lewego kierunkowskazu. Poczuł w ustach metaliczny posmak i przesunął palcami po jednej z brwi, po czym wyczuł lepką i ciepłą krew. No pięknie, rozwalił sobie łuk brwiowy...
- Co się stało? Przeniósł wzrok na wyciągającego z ciała szkło przyjaciela, który wskazał kciukiem w tył, gdzie stała ukochana Toyota Fullbuster'a, nadająca się już teraz tylko na złom, z ogromną dziurą zamiast przedniej szyby.
- Więc my...?!
- Taa, wypadliśmy z tej cholernej bryki. Chrypnął Gajeel, oceniając stan lokalu. - Ale teraz bardziej martwi mnie to, czyj burdel rozpieprzyliśmy. Mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłem...
- Nieważne! Krzyknął Natsu i zgiął obie nogi, po czym odpychając się od ziemi chciał stanąć w pionie, jednak poczuł nagle coś zimnego na skroni i usłyszał odgłos przeładowywanej broni. - Co do...?!
- Nie ruszaj się, albo dostaniesz kulkę między oczy! Usłyszał kobiece warknięcie i uniósł wzrok nieco w górę, gdzie zobaczył czarnego gnata, mierzonego wprost w jego głowę, oraz jego szkarłatnowłosą właścicielkę, której miny mógłby się wystraszyć nawet umarlak.
- Wiedziałem, że już tu byłem. Mruknął Gajeel, drapiąc się z tyłu głowy.
- Z-Znasz ją..?! Jęknął rózowowłosy, oblany zimnym potem.
- Kto by nie znał Czerwonego Demona z Paradiso. Prychnął i wstał chwiejnie, popierając się podłogi.
 Erza zastanowiła się chwilę i zawiesiła wzrok na czarnowłosym. Nie spuściła jednak ani na moment lufy z głowy Dragneel'a.
- Śruba? Co ty tu robisz? Znowu przyszedłeś coś podwędzić?!
- Spokojnie. Uniósł dłonie w bezbronnym geście. - Mieliśmy mały wypadek. Spojrzał znacząco na przerażonego Natsu. - I najwidoczniej wpieprzyliśmy się w twój klub. Nie chcący, żeby nie było.
- Nie chcący, chcący, kto mi teraz zapłaci za szkody?! 
 Naraz usłyszeli za sobą jakiś huk, dobiegający z samochodu. Dopiero wtedy przypomnieli sobie o nieprzytomnym Grayu, pozostawionym samotnie we wnętrzu rozbitego wozu. Scarlet opuściła delikatnie broń i popchnęła młodzieńca kolanem w bok, by poszedł sprawdzić czy żyje. Dragneel podniósł się obolały i trzymając za ramię pokierował do drzwi od strony pasażera, które otworzył mocnym szarpnięciem.
- O stary... Szepnął, widząc całą jego twarz we krwi, która wyciekała z rany na łuku brwiowym. Próbował go ocucić, uderzał go otwartą dłonią, potrząsał nim, lecz to nie dawało żadnych efektów. Po chwili sprawdził jego puls, upewniając się, czy żyje. Gdy go wyczuł, odetchnął z ulgą i wyjął z jego kieszeni portfel, a z tego następnie niewielki plik banknotów, którymi go spoliczkował. Jakby za machnięciem różdżki Fullbuster otworzył oczy i wziął głęboki wdech, wyrywając wręcz pieniądze z łapy różowowłosego.
- Ile razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał mojej forsy?!
- Mamy teraz na głowie ważniejszy problem. Pomógł przyjacielowi wysiąść z samochodu i wskazał na zniszczenia, jakie zaprowadzili w pomieszczeniu. Gray spojrzał na to przelotnie i tak szybko jak potrafił podbiegł do maski swojego pojazdu, po czym klęknął na ziemię załamany.
- Moja kochana Betty... Co oni Ci zrobili?...
- Betty? Gajeel zaśmiał się pod nosem.
- Nie wnikaj, taki fetysz... Zażenowany Dragneel przetarł podrapaną twarz dłonią.
- Ja Ci dam, kurwa, fetysz, debilu jeden!
 Szkarłatnowłosa zmarszczyła brwi gniewnie i uniosła gnata do góry, naciskając spust i tym samym posyłając jeden z naboi w sufit. Mężczyźni dopiero teraz zwrócili na nią uwagę i odskoczyli nieco w tył, przestraszeni jak nigdy a cienkie warstwy tynku pospadały im na głowy.
- Spokój, kretyni! Warknęła i przeładowała magazynek. - Zadałam pytanie. Kto mi teraz zapłaci za to wszystko?!
- A z dupy Ci tą kasę wyczarujemy... Mruknął Natsu, rozmasowując ramię. Niestety nie opłaciło mu się to, gdyż rozwścieczona tą uwagą kobieta ponownie wymierzyła w niego spluwą.
- Ej, ej, tylko spokojnie! Gray stanął przed towarzyszem i spojrzał Erzie ciepło w oczy, wykorzystując swój urok osobisty i ojczysty język. - Bella signora... Ukłonił się. L’amore è la luce della nostra vita. (Piękna damo, miłość to światło naszego życia)
- E il matrimonio è la bolletta di questa luce! (A małżeństwo to rachunek za światło!) Prychnęła lekko rozbawiona, widząc zszokowaną minę Gray'a. Widać chłopiec myślał, że poleci na ten jego włoski akcencik... - Dare soldi, idiota! (Dawaj pieniądze, idioto!)
- O czym oni nawijają? Zapytał Dragneel, a Redfox w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
- Na chwilę obecną ich nie mam. Gray wypuścił z płuc ciężkie powietrze. - Ale za jakiś czas będę miał. No bo chodzi o to, że... I zaczął opowiadać o ostatnich wydarzeniach, pomijając fakt, że zabił Kobrę podczas wyścigu. Bo po co miała wiedzieć? Chociaż jakby na to nie patrzeć, pamiętał Czerwonego Demona. Zasięgnął pamięcią nieco dalej i przypomniał sobie, że kiedyś z Ur dostali od niej zlecenie ściągnięcia haraczu od klienta, który zabawił się w klubie i nie zapłacił.
 Gdy wspomniał o sumie, jaką można wygrać podczas mistrzostw, wyraźnie dostrzegł jak jej oczy zaświeciły się chciwie.
- Ale jest jeszcze jedna sprawa. Widzisz, potrzebuję dobrej ekipy a z tego co wiem, twoja pomoc naprawdę może nam się przydać. 
 Kobieta pogrążyła się na moment w myślach, analizując wszystko po kolei. Mrugnęła kilka razy i westchnęła ciężko. No cóż, mieć a nie mieć...
- Niech będzie. Ale chcę większość wygranej, żeby było jasne. Wyłożyła kawę na ławę.

~*~

 Gdy w końcu udało się jej wyjść z przepełnionego ludźmi tramwaju, omal nie wpadła w kałużę przez tłum pasażerów na siłę przeciskający się do wyjścia. Zmieliła w ustach siarczyste przekleństwa, nasuwające jej się na język i rozłożyła przezroczysty jak lecące z nieba chłodne krople deszczu parasol i ruszyła przed siebie. Westchnęła cicho a wokół jej ust pojawiła się delikatna mgiełka spowodowana chłodem, więc schowała nosek w ciepłym, wełnianym szaliku i ruszyła przed siebie.
 Zima nadchodziła dużymi krokami, a przez nagłe ataki zimna można było dogłębnie to odczuć.
 Zamknęła na moment powieki i wsłuchała się w jednostajny, delikatny dźwięk kropel obijających się o daszek jej parasolki. Lubiła deszczowe dni i pieszczącą jej uszy melodię łez aniołów. Tylko takie chwile pozwalały jej uspokoić się, wyciszyć. Uwolnić na chwilę umysł od zagmatwanych myśli.
 Im dłużej szła, tym w jej czarnych, ozdabianych srebrnymi ćwiekami botkach znajdowało się coraz więcej wody, dzięki czemu przy każdym kroku nieznośnie chlupotały, a jej skarpetki zostały przemoczone do suchej nitki. Lecz nie przejmowała się zbytnio tym faktem. Musiała jak najszybciej dotrzeć na uniwersytet, inaczej znów jej się oberwie od profesora za spóźnianie się na zajęcia. Cóż, jeśli dalej chciała uczęszczać na uczelnię, musiała po nocach pracować nawet i podwójnie u pana Yajimy. Ale kiedyś jeszcze się wybije, po skończeniu studiów znajdzie jakąś normalną pracę i stanie na nogi. A wtedy rzuci obecną robotę w cholerę.
 Pomimo wszystkich zmartwień, dodatkowo ciążyła nad nią sprawa z Fullbusterem. Gray Fullbuster... nie mogła uwierzyć, że tak trudno było znaleźć jednego człowieka. Czasami miała wrażenie, że już go namierzyła, złapała jak mysz w klatkę, lecz ten zawsze się wymykał a potem przez dłuższy czas nie udało jej się nic znaleźć na jego temat.
 Ścisnęła mocniej rączkę parasolki i skręciła w pobliski zaułek, a odgłosy jej kroków odbijały się echem od kamiennych ścian powojennych kamienic. Dobra Lucy - ogarnij się. Po co masz szukać dupka, który pojawił się raz na rajdach, załatwił Kobrę i zniknął jak jakiś cholerny ninja? Co z tego, że groziło mu niebezpieczeństwo. Nawarzył sobie piwa, to niech sam sobie je wypije. Niech dalej żyje sobie w błogiej nieświadomości, że jego los został przesądzony. Co się będzie zamartwiać? Prychnęła pod nosem i przymrużyła oczy. Jak sobie pościelił tak się wyśpi, miała go w głębokim poważaniu!
 Już miała przyspieszyć kroku, by czym prędzej opuścić brudny zaułek ale nagle poczuła jak obija się o coś twardego i mokrego, przez co zatoczyła się lekko w tył i wylądowała tyłkiem wprost w głębokiej, zimnej kałuży.
- Uważaj jak leziesz! Co za kretynka... Usłyszała nieprzyjazne, głębokie acz chrapliwe warknięcie i spojrzała w górę, masując obolały nos. Już chciała odpyskować, lecz widząc jego poobijaną, pokrytą sińcami i zdrapaniami twarz, którą widocznie chciał zakryć ciemnym kapturem bluzy, zaniemówiła. Na jego bladym jak ściana, prawym policzku widniał kwadratowy, beżowy plaster. Zacisnęła lekko piąstki i przełknęła głośniej ślinę w gardle, gdy utkwiła spojrzeniem w jego czarnych jak letnia noc oczach. Nie przeszkadzał jej chłód i wrogość jakie z nich biły. Po chwili potrząsnęła głową i poczuła, jak zebrała się w niej złość i zirytowanie. Że jak ją cham nazwał?!
- Zważ na słowa, czubie jeden! Kto to widział, żeby w biały dzień tak napadać na ludzi?! Zbliżyła się do niego swoją twarzą nieznacznie, ukazując mu w ten sposób swoje iskrzące się wściekle, czekoladowe tęczówki.
 Tajemniczy osobnik aż cofnął się w tył i uniósł brew, patrząc na blondynkę jak na idiotkę. To ją rozjuszyło jeszcze bardziej.
- Patrz co zrobiłeś z moimi spodniami! Jak ja mam iść teraz na uczelnię z taką plamą na tyłku?!
- Idź bez, twój psorek pewnie na dzień dobry da Ci zaliczenie. Wzruszył ramionami. - Zresztą to nie moja sprawa, tak to jest jak ma się krzywe nogi. Mruknął na odczepne i włożył dłonie do kieszeni bluzy, po prostu odchodząc jak gdyby nigdy nic, zostawiając zawstydzoną dziewczynę samą na deszczu.
 Po chwili jednak Heartfilia z zabójczą wręcz prędkością dogoniła go, chcąc zbesztać jak psa.
- Masz. Rzucił w jej stronę swoją czarną bluzę flagowej marki, która lądując na jej twarzy zakryła wciąż widoczne rumieńce. - Jakoś zakryj sobie nią dupę czy coś, to nikt się nie połapie. Wyjął z kieszeni spodni jedną dłoń i uniósł ją ku górze, po czym zniknął za pobliskim zakrętem.
 A ona została sama w zaułku. Sama z bluzą tego dupka, która tak intensywnie pachniała męskimi perfumami, co mogła wyczuć nawet pomimo kataru.
 Wzięła głębszy wdech i uspokoiła się, zawiązując wierzchnią odzież chłopaka wokół pasa i ruszyła w kierunku pustego już placu kampusu, który widziała z oddali.

~*~

 Szedł pustym korytarzem zaraz za strażnikiem, który go prowadził. Wszędzie wokół były pootwierane cele, więc zapewne wszyscy zebrali się, żeby pooglądać sobie walkę wieczoru. Ale nie obchodziło go to zbytnio. Przetrwał już dużo walk. Raz wygrywał, raz przegrywał ale zawsze z podniesioną głową, co w miejscu takim jak to nie było łatwe. 
 Zawsze opierał się strażnikom, którzy zmuszali więźniów do udziału w nielegalnych walkach, lecz po pewnym czasie stało się mu to już obojętne. Bo po co cwaniakować? Te gnoje miały większą władzę od zwykłych więźniów, których traktowano jak zwykłe ścierwa, nie jak ludzi. Chcieli - mogli kropnąć kogoś jak się stawiał, a przed szefostwem tłumaczyli by się, że działali w obronie własnej.  Klasyka. 
 Gdy w końcu wyszli na świeże powietrze, wciągnął je łapczywie w płuca jakby chciał się nim upoić. Nie było wiele okazji, by mógł tak po prostu wyjść na zewnątrz. To było więzienie o zaostrzonym rygorze, dla największych szui i śmieci. Według społeczeństwa, tacy nie powinni w ogóle oglądać światła słonecznego. W pewnym sensie mieli rację. Ale gdyby otworzyli oczy, zrozumieliby, że to też ludzie. Zrobili złe rzeczy, dobra. Ale też ludzie. Każdy ma prawo do błędu. 
 Pierwsze promienie słońca uderzyły w niego jak maczuga. Takie ciepłe, przyjemne... Westchnął i rozejrzał się wokół. Pełno facetów w czarnych i niebieskich koszulkach więziennych, czarni, biali - bez wyjątku. 
 Naraz poczuł na sobie wzrok wszystkich, którzy wpatrywali się w niego jak w zwierzynę posłaną na rzeź. Wiedział czemu. Walki toczone były na śmierć i życie. Zwycięzca zabijał słabszego. Odwieczne prawo silniejszych. 
 W końcu doszli do wyznaczonego zakątka placu, do którego żadna kamera nie miała dostępu. W tym miejscu cała zieleń była niemal wytarta a zamiast niej znajdowało się tam jedynie zabarwione na czerwono podłoże. Nikt nie musiał tego nikomu wyjaśniać, każdy wiedział dlaczego. 
 Metalowe, solidne ogrodzenie z każdej strony izolowało ich od świata, więc nie było mowy o ucieczce. 
 Spojrzał na mężczyznę opartego o siatkę w kącie, który zaciągał się leniwie trującym dymkiem. Gdy ich chłodne spojrzenia się spotkały, strażnik rozkuł kajdanki z nadgarstków Dreyara. 
- Znacie zasady - nie ma ich. Lejecie się po mordach tak długo, aż któryś w końcu padnie. Powiedział to zupełnie normalnie, bez żadnych głębszych emocji. Jedynie uśmiechnął się jadowicie, widząc mordercze miny obu mężczyzn. 
- Zamknij w końcu ten głupi ryj i odejdź, jeśli to ty nie chcesz paść tu trupem. Warknął Laxus, wchodząc na wyznaczony do walki teren. Strażnik uśmiechnął się tylko szerzej. 
- Widzę, że obudziła się w Tobie wola walki. Zagadał, po czym dodał ściszonym głosem. - Postawiłem na Ciebie sporo kasy, więc nie spieprz tego. 
 Nie, że był po prostu pewny siebie. Czuł, że będzie ciężko. Wiedział. Ale żeby przetrwać, musiał wygrać. 
 Klawisz popchnął blondyna do przodu, po czym sam osunął się w cień, na bezpieczną odległość. Bacznie obserwował przeciwnika i widząc czarną pajęczynę wytatuowaną w okolicach prawego łokcia, aż się w nim zagotowało. 
 Bractwo Aryjskie. 
 Gang pieprzonych morderców, sutenerów i ćpunów. Zawsze nimi gardził, ale zdając sobie sprawę z kim przyjdzie mu walczyć, nie potrafił powstrzymać chciwego uśmieszku wstępującego na jego usta. Będzie ciekawie...
- Co się gapisz? Warknął mężczyzna w rogu, po czym zaciągnął się nikotynowym dymkiem i odepchnął nogą od ogrodzenia. - Już lejesz w slipy, wypierdku?
- Tsh. Prychnął w odpowiedzi. - Po prostu zastanawiam się jak przerobić Ci tą krzywą facjatę, żebyś więcej nie musiał się za nią wstydzić. 
 Rozbawiony, o głowę wyższy przeciwnik podszedł leniwie do Dreyara i wypuścił szary obłok z ust wprost na jego twarz. Po chwili jednak zrzucił maskę obojętności, a wzrok stał się tak lodowaty, że wystarczyło samo choć przelotne spojrzenie, by dostać dreszczy. 
- Powinieneś znać imię swego zabójcy. Powiedział sucho. - Jestem... 
- Chuj mnie obchodzi twoje imię. Uciął krótko, wskazując otwartą dłonią by przestał mówić. - Widzimy się pierwszy i ostatni raz, więc nie ma takiej potrzeby.
 ''Świeć Panie nad jego duszą'' - usłyszał w chwili, gdy dostrzegł niedopałek papierosa, spadający na ziemię, a dosłownie sekundę później poczuł jak jelita skręcają mu się w jedną kulkę. Tępy ból i gruchnięcie w okolicach krzyża sprawiły, że wybałuszył oczy. 
 Nie dowierzał. Nie spodziewał się. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak obrywał. 
 Zgiął się w pół i splunął krwią, jednak zaraz doznał bliskiego spotkania z chłodną ziemią za sprawą solidnego kopniaka w bok. Na szczęście zdążył zamortyzować upadek ramieniem, przez co nie odczuł żadnych poważniejszych obrażeń. Mimo to, nie potrafił pohamować jęknięcia z bólu.  Kaszlnął ciężko i obolały chwycił się za brzuch. Rywal nie dał mu ani chwili na chociażby jeden głęboki oddech, gdyż porządnym, mocnym kopnięciem w klatkę piersiową przewrócił go na plecy. Spanikowany Laxus aż wybałuszył oczy na zewnątrz, momentalnie blednąc z powodu niemożności nabrania tlenu w płuca. 
 Myślał, że to po prostu jakiś sen, z którego zaraz gwałtownie wybudzą go Ci popieprzeni strażnicy. Że wszystko wróci do normy, pójdzie na stołówkę po zwykłą wodę z dodatkiem nieświeżej marchewki, co miało zwać się zupą. Potem siłownia i cela, w której siedziałby do końca dnia. Z tego przekonania brutalnie wyrwał go przeciwnik, który dodatkowo zacisnął swoją wielką dłoń na jego szyi i okładał drugą, zaciśniętą w pięść, białą jak ścianę twarz blondyna. 
 To były dosłownie ułamki sekund. Te bezlitosne ciosy, pod wpływem których jego gęba stawała się coraz bardziej niewyraźna, pokryta sińcami i krwią. Z każdą nadchodzącą chwilą coraz słabiej odczuwał zadawane mu nowe dawki bólu. Głosy pozostałych więźniów, krzyczących coś niewyraźnie. Twarz oprawcy wygiętą w szyderczym uśmieszku, ubrudzoną kroplami JEGO własnej szkarłatnej cieczy. Światło słoneczne, budynki, cała widownia, ucieszona krwawą jatką... To wszystko jakby się oddalało, traciło barwy, odbijało echem w jego głowie. Czas zwolnił tempa.  

 Nagle otworzył oczy i rozejrzał się. Nie miał pojęcia gdzie był, widział jedynie szarą mgłę otaczającą go zewsząd. 
Krzyknął. 
 Był sam. Zupełnie sam. Nie pamiętał kim był, jak tu się znalazł, od kiedy tam jest, co tam robił. Czuł jedynie, że jego niesamowicie lekkie ciało dryfuje spokojnie, niesione przez ledwo co wyczuwalny prąd. 
 Po chwili jednak gdzieś w oddali dostrzegł młodego chłopaka o rozmierzwionej blond czuprynie. Mimo, że znajdował się dość daleko, wyraźnie mógł dostrzec, że stoi do niego tyłem. 
 Zawołał. Zero reakcji. 
 Powtórzył. Nic. 
 Wpatrywał się w niego szarymi, pozbawionymi jakichkolwiek emocji oczami. Wyciągnął w kierunku młodzieńca dłoń i znów zawołał go cicho. Westchnął bezgłośnie i wreszcie się poddał, lecz w pewnej chwili wspomnienie uderzyło w niego niczym błyskawica. 
 Zawołał chłopaka po imieniu, bo tylko tyle pamiętał. Skąd? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jak się nazywa. I to chyba w zupełności wystarczyło, gdyż blondyn w jednej chwili odwrócił się, a to co zobaczył mężczyzna zatrzęsło jego całym ciałem. 
 Nagle urwał się, zaczął spadać, dłońmi na próżno panicznie próbując coś złapać. To były ułamki sekundy, spadał a po drodze przed tęczówkami rysowały mu się obrazy z jego życia. Wszystkie złe i dobre chwile, raz widział siebie na wolności balującego w gronie znajomych, a raz zamykanego za żelaznymi kratami celi. 
 Poczuł jedynie mocne uderzenie, usłyszał huk. A jedynym, co stało mu przed oczami, był widok młodego chłopca z wydłubanymi oczyma oraz spływającymi mu po policzkach kroplami krwi, które wyglądały jak czerwone łzy. 
 To twoja wina. 

 Momentalnie się ocknął. Gwałtownie otworzył powieki i odzyskał świadomość, nabierając łapczywie oddechu w płuca. Zauważył, jak przeciwnik wstał i wybrał się po większy kamień, którym mógł roztrzaskać mu łeb, by upewnić się, że go zabił. 
 To była jego szansa. Oprawca stracił czujność. 
 Podwinął się i z całych sił podciął mężczyźnie nogę, uderzając kostką w jego ścięgno Achillesa. Nie pozwolił mu jednak upaść. Złapał i zacisnął palce na jego białej koszulce, przyciągając do siebie i uderzając z całej siły jego czoło swoim. 
 Znalazł się tuż obok zdezorientowanego przeciwnika i wykręcił mu rękę do tyłu, po czym niemalże wbił łokieć w jego splot słoneczny. W końcu wściekły odwrócił się i podniósł lewą nogę, umieszczając ją pod ramieniem przeciwnika, następnie obrócił nogą tak, że znalazła się za głową wroga. Błyskawicznie się wybił i przekręcił, w efekcie czego zawisł na przeciwniku niczym na drabince wspinaczkowej, a zaraz potem ugiął prawą nogę na jego szyi i obalił, ciągnąc z całej siły za ramię. W efekcie złamał obezwładnionemu przeciwnikowi rękę w łokciu. 
 Wstał chwiejnie i otarł spływającą po podbródku stużkę krwi wierzchem dłoni. Dyszał ciężko, próbując uspokoić płynącą w żyłach adrenalinę. 
 Nagle jednak przypomniał sobie twarz chłopaka z tamtych majaków, wszystkie ciosy, które ten typ mu zadał, oblicza ludzi, których morderstwa się dopuścił i coś w nim pękło. Zaczął drżeć, potem oblał go zimny pot, aż w końcu rzucił się na więźnia, oddając mu serię konkretnych kopniaków.  Zacisnął pięść tak mocno, że aż pobielały mu knykcie i ciskał nią w mężczyznę na oślep, bez opamiętania. Czuł się, jakby coś w niego wstąpiło, opętało ciało i duszę, zamykając w bezkresnym amoku. Zalała go nagła wściekła wściekłość, której w żaden sposób nie był w stanie opanować. Po prostu wyładowywał na tym człowieku całą złość, nienawiść i żal. 
 Traktował go jak worek treningowy. 
 Zabić. Zatłuc na śmierć. Podrzeć na kawałeczki. 
 Uśmiechał się. Najzwyczajniej w świecie zaczął się śmiać. Powodował u przeciwnika panikę, wzbudzał w nim strach. A jeszcze to żałosne błagania o łaskę... 
 W pewnym momencie znieruchomiał i zatrzymał pięść tuż przed jego twarzą. Przecież gdy go zabije, sam stanie się takim samym ścierwem jak on, mordercą, katem...
- P..Proszę, oszczędź mnie...! Mam syna i żonę! Wycharczał ledwo, plując krwią lejącą się z opuchniętych, wręcz zdeformowanych przez uderzenia ust. Nie opuścił jednak powykrzywianych palców dłoni, nieustannie gotowy do przyjęcia następnego ciosu. Zacisnął powieki i łapczywie nabrał tlenu w płuca, lecz nagle, ku jego zdziwieniu, Dreyar po prostu wstał i otarł twarz z krwi oraz własnej śliny.
- Żonę? Syna? Myślisz, że Ci, których zabiłeś ich nie mieli?! Ty sukinsynu, masz jeszcze czelność leżeć tu przede mną na ziemi i błagać o życie?! Nie bądź śmieszny!
 Już chciał znów zaatakować, dobić tego skurwiela, a tłum dodatkowo go do tego prowokował, jednak w ostateczności skierował siłę twardego kopnięcia na pobliski kamień od którego miał zginąć i zaklął siarczyście pod nosem.
- Gdybym był takim samym bezlitosnym dupkiem jak ty, już leżałbyś tu trupem. Masz szczęście, że mam tę odrobinę człowieczeństwa i zostawię Cię przy życiu, jednak pamiętaj, że w każdej chwili mogę Cię dopaść, a wtedy lepiej niech Cię ręka boska broni. Splunął jeszcze wymownie na ziemię i spojrzał na rozczarowaną brakiem krwawego zakończenia widownię. - Ja wygrałem i ja ustalam reguły, kutafony! Ten typ ma zostać przy życiu, a jeśli dowiem się, że ktokolwiek coś mu zrobił, osobiście nogi z dupy powyrywam! Fuknął wściekły i zdjął z siebie poplamioną szkarłatem koszulkę, tym samym ukazując światu swój idealnie wyrzeźbiony tors, po czym przerzucił ją sobie na spocone włosy, chcąc zakryć swoją skamieniałą twarz.
 Bez jakiejkolwiek pomocy podszedł do zacienionego kąta spacerniaka i oparł się o niego, spochmurniały jak nigdy.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

 Dobra, przepraszam za to, że tak długo musieliście czekać na rozdział (taa, aż trzy miesiące, bo Hinie ostatnio wszystko zwaliło się na głowę i nie miała zbytnio czasu siąść porządnie przed kompem i coś napisać ;c)
Ale koniec końców, udało mi się go wyskrobać... i mnie nie bijcie ;P (tzn. nie gwałćcie... tak Koksiku, chodzi o Ciebie xD)
Cóż, akcji ani humoru w nim nie brakuje, wszystko sunie powoli do przodu i mam nadzieję, że się podobało :D
Cieszę się ogromnie, że poprzednie rozdziały tak wam się spodobały, nie mniej jednak liczę na to, że ten również zdobył waszą sympatię ;)

Co tu dużo więcej... To chyba na tyle, i do następnego, który (mam nadzieję) uda mi się wstawić o wiele szybciej, niż ten.
Trzymajcie się i łapcie ode mnie gorące buziaczki ; ***

6 komentarzy:

  1. Tyle czasu czekałam na ten rozdział, ale było warto. ^_^ Nawet nie wiesz jak bardzo mi się podobał. :D I nareszcie Laxus się pojawił i to jaki. :D I też mam nadzieję, że kolejny pojawi się szybciej. Już nie mogę się go doczekać. :D Życzę dużo weny na następne rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Faktycznie warto było czekać :D (tylko oby następny rozdział faktycznie był szybciej, bo chyba uschnę xD). No ale do rzeczy - długość rozdziału rekompensuje czas oczekiwania, naprawdę się postarałaś :o Wiesz, przez te 3 miesiące aż wstyd przyznać, ale nieco zapomniałam o tym, jak dobrze piszesz... Że AŻ TAK dobrze :D
    A akcje, każda scena w nim zawarta, wszystkie były tak epickie, że aż grzech wskazać ulubioną, pomysły masz zacne milordzie :D Na zmianę siedziałam jak na szpilkach, czytając chociażby o Laxusie i śmiałam się jak głupia np. przy kawałku z klubem Erzy :D ... Tylko teraz co z Betty? To imię zawsze kojarzyło mi się z piękną, ciemnowłosą kobietą... teraz będzie kojarzyło mi się z czymś innym (z płaczącym Grayem nad rozwalonym samochodem :D).
    Obyś miała dużo weny i czasu na następny rozdział, będę go wyczekiwać z niecierpliwością :) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Natsu trafił do raju. Ten dupek, Gajeel, też tu jest? A nie, to jednak nie raj... xD Scenka z właśnie "rajem" była według mnie cudna xD No i Gray opłakujący Betty... Biedaczek :c xD
    A Erza jest przerażająca. Czyli wszystko na swoim miejscu :'D
    No i Laxus. Biedaczek, zamknięty za niewinność D: A sądząc po warunkach panujących w więzieniu, to go za dobre zachowanie nie wypuszczą (pomijając fakt, że przy dożywociu, jak mi się wydaje, nie wypuszczają xD), no bo się dobrze bije, wow, tyle zakładów można wygrać, wow, tyle kaski nielegalnie do pensji zgarnąć, pozdrowionka!
    Zastanawia mnie za to o ci chodzi z tym chłopcem z "wizji" Laxusa - przypuszczam, że to on w dzieciństwie - a najbardziej: czemu ma wydłubane oczy? o: To raczej jakaś metafora, nie? Ale i tak... o:
    No i przesyłam wena, życzę czasu i mam nadzieję, że faktycznie następny rozdział będzie szybciej ;)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne! Takie świetne, że aż nie wiem co napisać.
    Te wszystkie śmieszne momenty od kłótni Gajeela i Natsu w aucie, przez rozwalenie ściany w lokalu Erzy, aż do Lucy dostającej bluzę.
    To wszystko jest genialne!
    I jeszcze na koniec Laxus, po prostu zaskoczyła mnie ta sytuacja z walką i nie wiem co o niej myśleć.
    Choć ten moment mną wstrząsnął, po przeczytaniu bardzo mi się spodobał.
    To zabrzmiało jak wyznanie masochisty ... widzisz co się ze mną dzieje po przeczytaniu twojej znakomitej twórczości?
    Podoba mi się wszystko co piszesz!

    Dobra już nie nudzę, czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kręciłam się koło bloga, kręciłam... i w końcu przeczytałam. :D
    Opowiadanie zapowiada się zajebiście, moja droga. :D Czytając ten rozdział to nie raz padłam ze śmiechu. Biedna Erza, taki świetny interes poszedł w pizdu. xD Gray płaczący nad swoim samochodem... No nie spodziewałam się, że ma taka wrażliwą stronę ten nasz rajdowiec. :D
    Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej, więc pisz, mam nadzieję, że faktycznie przerwa będzie krótsza niż trzy miesiące. ^^
    Przesyłam dużo weny. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie się zapowiada! Nie będę pisać długiego komentarza, zostawię to na później, ale powiem jedno: ZAJEBISTY BLOG!!
    [*] taka świeczuszka dla Betty
    Pozdrowionka i życzenia "Dużo dużo weny i zdrówka!" dla Ciebie!
    Pozdrawiam, Jinx Xxx.

    OdpowiedzUsuń