7/04/2015

Informacyjnie!

Witam was słoneczka z czymś całkowicie nowym!
Dla mnie osobiście, ta historia ma sentymentalną wartość, gdyż poniekąd łączy w sobie elementy moim poprzednich opowiadań - Krwi Wróżek i Detyktywistycznego Świata Okiem Wróżki. Tyle, że ta odsłona będzie o wiele mroczniejsza i brutalniejsza. 
No i zamiast wampirów mamy tutaj istoty żądne nie tylko krwi...
Pomysł ten od dawna krążył mi po głowie, lecz w końcu się zebrałam w garść i postanowiłam go zrealizować. 
I jestem ogromnie ciekawa waszego zdania o nim - jak spodoba się wam takie połączenie?

Podsyłam link do bloga i zachęcam do rozejrzenia się tam! :) --> LINK

Oczywiście, nie znaczy to, że zostawię tego bloga i w dalszym ciągu, a może jeszcze bardziej go zaniedbam. Nic z tych rzeczy! :3
Tutaj także niedługo pojawi się rozdział, także nic się nie bójcie, kochani c:

2/11/2015

#4. Zaufanie

 Natsu Dragneel stał za wysoką dębową ladą, opierając ręce zgięte w łokciu o lśniący blat barowy. Ziewnął znudzony i klepnął kilka razy dłońmi po obu policzkach, by się rozbudzić. Zmierzch zaczął powoli wypłukiwać szarość z zimowego nieba, a on rozciągnął zastałe kości, poprawiając fartuch roboczy. Pierwsza fala klientów, pomiędzy drugą a szóstą, to zwykłe dzieciaki po lekcjach - z plecakami czy torbami - wymachujący zmiętymi banknotami. Większość nawet na niego nie patrzyła, gdyż była zbyt zajęta narzekaniem na nauczycieli w szkole, lub lansowaniem się nowymi komórkami kupionymi przez rodziców, uważając je za pierwszą potrzebę - niemal tak ważną jak tlen czy woda. Zamawiają hamburgery czy frytki i zajmują miejsca z tyłu, marudząc, że szkoła jest niepotrzebna gdyż wszyscy skończą jak on; podając jedzenie w fast food'ach. Jakież to typowe myślenie dla nastoletnich gówniarzy. Pogadamy za kilka lat - pomyślał, po czym dodał - wtedy nawet w tanich barach nie znajdziecie roboty.
 Klnąc i śmiejąc się na cały lokal, nawet nie zwracali na niego uwagi. Ale nie obchodziło go to. Nie chciał by na niego parzyli, zapamiętali. Dla tych smarkaczy był tylko zwykłym sprzedawcą śmieciowego żarcia. I nie narzekał.
 Od szóstej do ósmej są pustki - wtedy spokojnie może sobie wyjść na papieroska, czy zjeść kanapkę z serem i szynką, którą kupował codziennie w minimarkecie na osiedlu. Niby zwykła bułka, ale sos, który do niej dodawali, był wręcz nieziemski. Chciałby znać na niego przepis, jednak doskonale wiedział, że to wszystko to po prostu sama chemia doprawiana aromatami, żeby smakowało jak majonez z nutą sosu czosnkowego. Potarmosił się po i tak rozwalonych na wszystkie strony świata różowych włosach i westchnął przybity. Nudziło mu się. Potwornie. Tak bardzo, że w takich chwilach nawet patrzenie jak trawa rośnie byłoby ciekawsze.
 Koło dziesiątej wieczorem interes się ożywia; przychodzą obściskujące się pary, zapewne chcąc coś wrzucić na pusty żołądek przed upojną nocą, czy wyczerpani pracą umięśnieni robotnicy w obsmarowanym farbą niebieskim uniformie. Rozeźlony wskazał na tabliczkę nad barem PROSIMY NIE SIADAĆ W UBRANIACH ROBOCZYCH, ale jak zwykle wszyscy go zlewają.
 Czasem myślał, żeby dodać im do zup lub hamburgerów trutki na szczury, i był ciekawy, czy w ogóle by się zorientowali, że właśnie jedzą ostatni posiłek w życiu. Zaśmiał się w duchu. Zaserwowałby im śmierć w kilku różnych wariantach - na zimno, na ciepło, na słodko i na słono. Najwięcej trucizny dorzuciłby do tego rozchwytywanego dania dnia; egzotycznej mięsnej niespodzianki. Gdyby tylko wiedzieli, że cała tajemnica tej ''niespodzianki'' to zwykłe podroby i resztki z gulaszowego poniedziałku... Zaraz jednak zwątpił. Chłopie, przecież gdyby ci idioci kopnęli w kalendarz, nawet nie zorientowaliby się, że są martwi. Żadna przyjemność.
 Chwilę po jedenastej zrobił sobie rundkę po stolikach, przecierając niedbale tłusty blat każdego z nich. Strzepnął okruchy i kurz ze wszystkich krzeseł i ustawił je na stołach nogami do góry, chwytając miotłę - jedyną i zarazem najprzyjemniejszą partnerkę tej samotnej i jakże nudnej nocy. Leniwie zamiatał wyłożoną jasną wykładziną podłogę, przecierając co chwila śpiące oczy. Był padnięty, zapierdzielał za pięciu i za co? Za śmieszną stawkę ośmiu klejnotów na godzinę. Kiedyś wygra w totka i rzuci tę cholerną robotę. Potem wyjedzie w ciepłe kraje i ożeni się z cycatą ślicznotką. Nie będą mieli dzieci - nienawidził tych przeklętych rozwrzeszczanych bachorów. Przynajmniej jak będzie chciała rozwodu, pokaże jej wielkiego fakersa - ni chuja, nie dostanie ani grosza.
 Podczas szorowania lady baru usłyszał dzwoneczek przy drzwiach, oznaczający forsę. Ekhem, to znaczy klienta. Wychylił nieco głowę i przy wejściu dostrzegł niskiego, opatulonego ubraniami na cebulę, mężczyznę. Rysy twarzy miał łagodne a policzki wręcz jak dziecko, choć po zmarszczkach i wystających spod wełnianej czapki siwych włosach, widać było, że jest grubo po czterdziestce.
- Przepraszam, już zamykamy. Mruknął standardowo, wycierając mokre dłonie w szmatkę.
- Och, więc już tak późno? A liczyłem na małe piwko z dala od wścibskiej żony... Westchnął głęboko, rozczarowany. Z powrotem założył skórzane rękawiczki na zziębnięte dłonie.
 Natsu nieco zmiękł. Kobiety. To zmieniało postać rzeczy.
 Kobiety to czyste zło.
 Piękne i kuszące, acz złe do szpiku kości.
- Ten raz chyba mogę zrobić wyjątek. Pokazał na krzesło pod ścianą. Tamtego jeszcze nie zdążył umyć, a czystego mu nie da. Nie będzie dokładał sobie roboty.
 Mężczyzna potulnie usiadł i zdjął czapkę, a Dragneel spokojnie teraz mógł dostrzec czarne, krótko ścięte włosy, odgrodzone przedziałkiem od tych siwych z boku. Bez słowa chwycił kufel i przelał do niego bursztynowe piwo z ciemnej butelki.
- Jak leci, dobrodzieju? Zagadnął facet, odbierając alkohol z niemym podziękowaniem, w postaci skinienia głową.
- Dobrze. Już praktycznie skończyłem na dziś, a wtedy zawsze czuję się jak nowo narodzony.
 Czterdziestolatek pokręcił głową rozbawiony. Upił łyka cudownie orzeźwiającego piwa i odetchnął głośno, nawet nie starając się wytrzeć białej pianki pod nosem.
- Wy młodzi, to teraz strasznie rozbiegani jesteście, macie tyle energii... Cóż, lata mojej młodości przeminęły, zaczyna się kryzys wieku średniego. Zaśmiał się, ale zaraz zamyślił, wpatrzony w unoszące się bąbelki alkoholu. - Żona zaczyna się starzeć, wiecznie kłapie dziobem, nawet człowiek spokojnie się piwa w swoim domu przed telewizorem napić nie może.
 Różowowłosy chwycił oburącz skrzynkę z pustymi butelkami po alkoholu i zaniósł ją na zaplecze. Nie dość, że zajmował jego cenny czas, to jeszcze zaczął truć mu dupę swoimi narzekaniami. Po chwili usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Westchnął męczeńsko przez zęby, kierując się do lokalu. Na podłodze zobaczył wielką bursztynową plamę, a w niej odłamki roztrzaskanego na kawałki kufla.
- Wybacz, panie, to nie chcący, wyciągałem portfel, by zapłacić i szturchnąłem piwko ręką...
- Nic się nie stało. Zmusił się do uśmiechu, lecz i tak wyszedł mu jedynie niewyraźny grymas. Za jakie grzechy... Nie, że był leniwy czy coś. Ale ludzie złoci, komu po ośmiu godzinach pracy chciałoby się jeszcze sprzątać za niezdarnym, tłustym dziadkiem? Schylił się, by posprzątać potłuczone szkło i poczuł mocne kopnięcie w plecy, a przez jego siłę wleciał jak długi w mokrą plamę piwa. Zakaszlał, nie mogąc złapać tchu, lecz wstał chwiejnie, spluwając na podłogę.
- Co, do kurwy...?! Nie zdążył dokończyć, gdyż kolejny o wiele potężniejszy cios dostał prosto w twarz. Zatoczył się do tyłu, aż na słupek przy barku. Różowe, posklejane przez lepki alkohol kosmyki poprzylepiały mu się do twarzy i skutecznie ograniczyły widoczność. Z kącika ust popłynął wąski strumyczek krwi. Tracąc rezon, nawet nie był w stanie odparować kolejnego uderzenia.
 Zwariował. Albo śni. Nie no, na pewno mu się to śni.
 Gdy poczuł w ustach metaliczny posmak zdał sobie sprawę, że to wcale nie był sen.
 Wtedy zrozumiał, że to sprawka tego cholernego dziada.
 Rzucił się na napastnika wściekły, ale zrobił dwa kroki i poślizgnął na mokrej podłodze. Zacisnął powieki, sycząc głośno z bólu. W głowie mu pulsowało, dudniło, wyło i gwizdało, jakby zaraz miała eksplodować. Musiał nieźle przywalić, bo krew wyciekająca z rozciętego łuku brwiowego otoczyła go niczym kałuża. Przeciwnik złapał go za włosy, szarpnął, głowa poleciała do tyłu, nogi ułożyły na klęczkach, jakby się modlił. Co za ironia. Przecież on zawsze omijał Kościoły szerokim łukiem. Czyżby to miała być kara?
 Chłodna stal przy skroni przywróciła mu świadomość. Usłyszał kliknięcie jakby odbezpieczonej spluwy. Spojrzał kątem oka na mężczyznę - już teraz nie miłego faceta z kryzysem wieku średniego, a groźnego gangstera, dokładnie jak z filmów akcji. A może to była jakaś ukryta kamera? Chcieli nabrać zwykłego szarego barmana, by ubarwić mu nieco życie? Podziękował. To wcale nie było zabawne.
- Z pozdrowieniami dla Gray'a Fullbustera. Napastnik wyszczerzył kły we wrednym uśmieszku.
 Gray...? A co ten kutas znowu nawywijał?!
- O co Ci, kurwa, człowieku chodzi?! Obruszył się, jednak zaraz zrezygnował, gdy mężczyzna mocniej pociągnął go za kudły.
- Musisz lepiej sobie dobierać przyjaciół, Natsu. Zacmokał i kontynuował. - Bo chyba nie chciałbyś tak młodo poświęcić dla nich życia, co...?
- Puszczaj skurwielu! Szarpał się i wił na wszystkie strony świata, ale zaraz znieruchomiał. - Skąd znasz moje imię?! I o co Ci chodzi z Gray'em, czubku ty?!
 Nie otrzymał odpowiedzi. Trwali tak chwilę w bezruchu a potem poczuł jedynie tępe uderzenie w skroń i osunął się na ziemię nieprzytomny.

~*~

 Gray paląc czerwonego Viceroy'a zaciągnął się leniwie, opierając o maskę samochodu. To był jeden z tych dni, kiedy pogoda była naprawdę paskudna - nie padało, lecz niebo było na tyle szare, że można było zwariować od tego nostalgicznego nastroju. Z letargu wybudzał jedynie porywisty wiatr, szamotający ubraniami na wszystkie strony świata.
 Był w garniturze bez krawata, nigdy nie lubił podobnych rzeczy - czuł się jak pies w obroży, co bardzo go irytowało. Zrzucił żarzącego się jeszcze peta na resztki śniegu i dogasił go czarnym, lśniącym butem. Chciałby się wykręcić z uczestnictwa w czymś tak przygnębiającym, ale wiedział, że musiał to zrobić, inaczej miałby to sobie za złe do końca życia.
 Spojrzał na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Westchnął męczeńsko. Ten przygłup jak zwykle się spóźniał; poczeka jeszcze z pięć minut, potem go zabije. Po dłuższej chwili machnął dłonią i sam skierował się do szpitala.
 Podszedł do okienka rejestracji, za którym siedziała gruba kobieta - zapewne po czterdziestce, w białym kitlu oraz farbowanych blond włosach upiętych w kok. Akurat zajadała się lukrowanym pączkiem z marmoladą, zupełnie ignorując przybysza. Wkurzony ledwo zdołał opanować nerwowe drganie lewej powieki, z hukiem kładąc na kamiennej połyskującej ladzie dowód osobisty.
- Fullbuster, jestem umówiony. Burknął, a babsko dopiero po chwili dostrzegło jego obecność.
- Nazwisko. Wychrypiała niczym harpia, na co mężczyzna przekręcił oczami zirytowany.
- Fullbuster. 
- Przeliteruj. Spojrzała spod grubych okularów na dostającego białej gorączki czarnowłosego.
- F-U-L-L-B-U-S-T-E-R. 
- Full... co?
- Gówno! Masz tam pani dowód! Nie dość, że gruba i ślepa, to jeszcze głucha!
 Już otworzyła usta, by zapewne potruć mu o niewychowaniu i przypomnieniu, że szpital to nie miejsce na takie chamstwo, ale zbył ją machnięciem dłoni, gdy podszedł do niego doktorek w białym kitlu.
- Ten pan idzie ze mną. Uśmiechnął się zniewalająco do recepcjonistki, a ta w odpowiedzi zatrzepotała tymi przesadnie wymalowanymi rzęsami. Miał ochotę rzygnąć, lecz powstrzymał się od kąśliwej uwagi i zabrał dowód, kierując się za lekarzem. Schodami kierowali się coraz niżej, aż pod ziemię, gdzie znajdowały się tylko kotłownie, składziki i kostnica. Do tego też pomieszczenia weszli, lecz czarnowłosy był zmuszony uprzednio założyć pognieciony, śmierdzący fartuch. Od razu zaatakował go przeszywający chłód i smród padliny, a dodatkowo lekarzyna włączył świetlówki, które bezlitośnie zakuły go w oczy białym jak śnieg światłem. Zamrugał kilka razy i odzyskując wzrok zaczął się rozglądać. Szli powoli przejściem pomiędzy dwoma szeregami metalowych stołów przykrytych białymi narzutami, spod których rysowały się ludzkie kształty. W końcu zatrzymali się przy jednym z nich, a lekarz spojrzał na Gray'a zmartwionym wzrokiem, spoglądając na twardo oprawioną teczkę z dokumentem.
- Jest pan gotów? To może być wstrząsający widok... Spytał, obserwując spokojną twarz mężczyzny na przeciw. Zbyt spokojną.
- Odkrywaj te cholerne prześcieradło. Ponaglił go. - Chcę mieć to za sobą. 
 Medyk skinął głową i powoli podwijał białą tkaninę, a Gray coraz mocniej zaciskał prawą pięść zdenerwowany. Gdy zobaczył burzę czarnych włosów porozrzucanych na chłodnej stali żołądek podskoczył mu do gardła.
- Jest pan pewien, że...
- Odkrywaj. Syknął przez zęby.
 Gdy w końcu lekarz zdjął materiał ze zwłok, intensywnie czarne jak noc tęczówki Fullbuster'a rozszerzyły się i przygasły. Nerwowo zaciskał pięści, a nieco przydługie paznokcie boleśnie powbijały mu się w naskórek. Każda komórka jego zastałego jak słup soli ciała krążyła po ciele roznosząc żal, jaki nieprzyjemnie kuł koniuszki palców. Niemożliwe... a jednak... Serce przyspieszyło rytmu, ale czas jakby zatrzymał się w miejscu. Już nie obchodziły go smród i chłód jakie panowały w tym mrocznym pomieszczeniu. Wpatrywał się w spokojną, bladą twarz swojej mentorki, lecz od łuku brwiowego aż do kącika ust malowała się świeża blizna, zapewne po szyciu. Czarne, posklejane gdzieniegdzie krwią kosmyki swobodnie opadały na cerę kobiety oraz zamknięte, lekko sine powieki. Była zupełnie naga, a na klatce piersiowej miała kilka zszytych nacięć w kształcie litery Y, po autopsji.
 Niemożliwe... wyglądała jakby tylko spała... jakby zaraz miała się obudzić.
 Zbesztać go za brak krawatu, przez co wyglądał niechlujnie; za rozmierzwione na wszystkie strony świata włosy, które zazwyczaj mu układała a on i tak je rozwalał.
 Usta mu zadrżały, kiedy wspomnienia ciągnęły mu się przez umysł niczym taśma filmowa.
- Rozpoznaje pan denatkę? Spytał standardowo doktor, lustrując Gray'a wzrokiem. W odpowiedzi skinął głową a lekarz kontynuował. - Jeżeli źle pan się czuje, możemy wyjść, a pan odetchnie trochę, uspokoi nerwy...
- Nic mi nie jest. Proszę pytać. Powiedział wręcz mechanicznie, nadal stojąc jak sparaliżowany.
- Dobrze więc. Pstryknął końcówką długopisu, notując coś na kartce papieru. - Tożsamość? 
- Ur Milkovich.
- Wiek?
- 38.
- Jakieś choroby przewlekłe, genetyczne?
 Czarnowłosy pokiwał głową przecząco.
- Czy denatka miała prócz pana innych bliskich?
 Znów zaprzeczył.
- Był pan jej synem? Zagadnął po chwili.
- Można tak powiedzieć... 
- Zna pan przyczynę śmierci?
 Oczywiście, że wiedział jak zginęła. Ale gdyby powiedział co tam naprawdę się zdarzyło, miałby gliny na głowie, więc wolał milczeć w tej sprawie. W jego zawodzie zatargi z gliniarzami było ostatnim, czego mógłby się nabawić. Tak uczyła go Ur. Trzymać się od nich z daleka, dlatego muszą działać szybko i konkretnie, niczym assasyni z tych gier komputerowych dla dzieciaków.
- Nie, dowiedziałem się o jej śmierci niedawno... Burknął. Wolał udawać głupca, niż ściągać na siebie dodatkowe zmartwienia.
- Nie powinienem omawiać szczegółów, gdyż zabraniają mi tego przepisy, ale powinien pan wiedzieć chociaż co się stało. Mówił spokojnie, bez większych emocji. - Pańska matka trzydziestego sierpnia o godzinie osiemnastej pięćdziesiąt dwa przekraczając dozwoloną prędkość i znaki ostrzegawcze natknęła się na dzikie zwierzę na drodze, i omijając je gwałtownie wypadła ze śliskiej jezdni i uderzyła w drzewo, miażdżąc przód pojazdu, a przez siłę natarcia samochodu na przeszkodę uderzyła w przednią szybę, nabawiając się poważnych urazów głowy. W skutek tego powstał gwałtowny obrzęk mózgu, który doprowadził do natychmiastowej śmierci. 
 W chłopaku aż coś się zagotowało. Wypadek? Wypadek?! Przymrużył powieki, starając się opanować narastające negatywne emocje. On doskonale wiedział, co to był za ''wypadek''.
 Zagryzł jedynie blade wargi. Niech i tak będzie. Niech tak sobie przyjmą. Tak będzie lepiej, nawet jeśli mieliby zrobić z Ur wariata drogowego, dodatkowo samobójcę.
 On sam wymierzy sprawiedliwość.
 Gdy doktorek kontynuował, jedynie wskazał uniesioną dłonią, że ma dość. Tyle wystarczy.
 Widok martwej mentorki był tak bolesny, niczym ostrze nożna krojące serce na pół, że odbiły się na nim raną, której nie sposób było tak łatwo zagoić.
 Zadzwoniła komórka czarnowłosego. Dźwięk był stłumiony, gdyż przed wejściem do szpitala wyciszył telefon, lecz wyczuł wibracje w kieszeni. Wyjął ją zdenerwowany, ale widząc nieznany numer odebrał zdziwiony.
- Przepraszam... W słuchawce zabrzmiał tajemniczy, delikatny kobiecy głos, lecz niewyraźnie go słyszał, przez znikomy zasięg w podziemiach szpitala.
 Zmarszczył brwi.
- Kto mówi i czego chce?
- Więc mianowicie...

~*~  

 Myśl jest jak okres - zawsze Cię dopadnie - mruknęła bezgłośnie blondynka, siedząc nad książką psychologii społecznej. Niby miała wkuwać do sesji zimowej, ale wciąż zerkała na czarną bluzę leżącą na sofie obok. Irytował ją już ten brak skupienia, lecz nic nie mogła poradzić na to, że myślami ciągle była przy tym tajemniczym różowowłosym mężczyźnie. Niby cham, niby dupek, jednak miał to coś, że nie potrafiła widywać go w umyśle. 
 Powinna go znaleźć i oddać mu ten cholerny kawałek szmaty, ale jak to zrobić, kiedy nawet nie potrafiła znaleźć tego całego Gray'a Fullbustera?
 Szlag. Znowu zgubiła zdanie w podręczniku.
 Z głębokim westchnieniem zamknęła i odłożyła książkę na bok, rozwalając się wygodnie na kanapie. Chwyciła pilot między drobne palce i włączyła telewizję.
 Prezenter wkracza na scenę w eleganckim garniturze i macha do publiczności w studiu. Nastaje chwila ciszy, zapada ciemność, którą przerywają jasne i kolorowe strugi światła z reflektorów, w tle leci potęgująca napięcie muzyka. Wyciąga niewielką karteczkę i wyczytuje pytanie, a dziesiątka szczęśliwców przed monitorami ma minutę na odpowiedź. Potem prowadzący wyłania osobę, która odpowiedziała najszybciej poprawnie i siadają razem przed monitorami, tyle, że po obu stronach. Pada pierwsza zagadka, uczestnik dobrze odpowiada. I tak w kółko, aż brakują mu trzy pytania do  wygranej. Pojawia się standardowe pytanie: Bierzesz pieniądze i jedziesz do domu, czy grasz dalej?
 Oczywiście facet gra dalej, podniecona widownia czeka na dalszy ciąg wydarzeń. Prezenter zadał pytanie (oczywiście uczestnik nie wie i wybiera koło ratunkowe), po czym publiczność odpowiada. Większość opowiedziała się za opcją A, więc tak też feralny konkursowicz zaznacza.
 I co? I jajco. Reklamy. Jakież one były irytujące. 
 Po chwili program wraca na antenę, włączyli nastrojową muzykę w tle i pojawia się czerwone światełko. Poprawna odpowiedź kryła się za wariantem B, a facet traci całą kasę.
 I tu potwierdzało się pewne mądre powiedzenie - umiesz liczyć, licz na siebie.
 Znużona przełączyła na tandetny serial klasy C, ale nie potrafiła nie zerkać na bluzę co jakiś czas. W końcu zirytowana chwyciła ubranie i założyła na siebie, a do jej małego noska dotarł zniewalający zapach męskich perfum. Oparła dłonie schowane w przydługich rękawach na kolanach, ale zaraz coś nieprzyjemnie zaczęło ciążyć jej w kieszeni bluzy na brzuchu. 
 Zatopiła w niej dłoń ciekawa, ale zaraz zdębiała.
 Znalazła dotykowy telefon komórkowy, zapewne należący do tamtego różowego gbura.
 Czyżby los właśnie się do niej uśmiechnął?

~*~

 Kobieta w czepku pielęgniarskim i różowym fartuchu zdenerwowana biegła korytarzem oddziału chorych, głównego szpitala miejskiego w Magnolii, mijając kilkanaście sal z pacjentami po operacjach, urazach czy po prostu delikwentach, którzy symulując chorobę chcieli wymigać się od roboty. Pobyt wszystkich tych ludzi opłacany jest z zakładu ubezpieczeń, więc lekarze niechętnie zaglądali do podopiecznych, nie chcąc tracić czasu na pracę, za którą nie dostaną ani grosza. Zdyszana pielęgniarka wbiegła do gabinetu jednego z nich, opierając się spocona o framugę drzwi, jakby właśnie ukończyła maraton.
 Obawiała się, że naczelny neurolog szpitala już wyszedł, jednak na jej szczęście był jeszcze w gabinecie i przeglądał karty pacjentów.
- Panie doktorze, pacjent na dwójce dostał ataku szału... Wysapała jednym tchem, ale zaraz zasłoniła usta wierchem dłoni, uspokajając oddech.
 Lekarz tylko spojrzał na kobietę zza szkieł okularów, ale zaraz poderwał się na nogi. Ruszył zaraz w stronę sali, z której już na końcu korytarza słychać było szarpiące bębenki słuchowe wrzaski i dźwięki skrzypiącego pod wpływem szarpaniny łóżka.
 Natsu z bandażem obwiązanym na głowie i kilkoma szwami na łuku brwiowym wyrywał się i szarpał na szpitalnym łożu, przez co nawet trzech zaalarmowanych pielęgniarzy nie dawało rady go unieruchomić. O nie, on się nie da! W ogóle nie chciał tu przyjeżdżać - wszędzie tylko leżały zrzędzące mohery narzekające na reumatyzm i choroby z sercem, co chwila po cichu obgadując go i obrażając jak to było w zwyczaju starych pierników. Do tego jeszcze przyszła ta piguła ze strzykawką i igłą wielką jak dla konia - miał dostać zastrzyk prosto w pośladek, czemu kategorycznie odmówił. Chciał nawet uciec, ale wtedy ta pinda wezwała tych debili, żeby przytrzymali go siłą.
 Nie przejął się nawet wtedy, gdy do sali wbiegł lekarz, z kolejną pielęgniarką.
- Podać pół miligrama Decaldolu, głęboko domięśniowo. 
 Kobieta skinęła głową, z zarumienionymi od przejęcia policzkami.
- Tak jest, panie doktorze...
 Dragneel spojrzał na ludzi w fartuchach jak na skończonych idiotów. Co oni, mieli go za świra czy coś?! To chyba normalne, że człowiek boi się tych wszystkich szczepionek i leków - lecz on się nie bał, był bardziej wściekły, że nikt go nie słuchał. Zacisnął pięści, gdy dwóch pielęgniarzy przycisnęło mu ręce w nadgarstkach do materaca, odwracając na brzuch. Chciał kolejny raz podjąć szaleńczą walkę ze strażnikami zdrowia i życia pacjentów, ale zaraz źrenice rozszerzyły mu się w zdziwieniu, gdy dostrzegł Gray'a w przejściu - Matko Boska - w garniturze bez krawatu, wpatrującego się w niego jak w ufoka. Leżał tak nieruchomo jeszcze chwilę, jednak zaraz spiął się gwałtownie i zacisnął usta w wąską linijkę z bólu.
- OSZ KUURWA! Wysyczał przez zęby z nienawiścią w stronę personelu medycznego.
...
 Gray wyszedł z kostnicy i skierował się na parter, do wyjścia ze szpitala, dźwigając na barkach wielki ciężar: niedowierzanie, żal, smutek, ściśnięte serce.
 Choć w środku jego męskie serce właśnie krwawiło, na zewnątrz nałożył maskę obojętności, zupełnie jakby nie ruszał go fakt, że właśnie oglądał zwłoki swojej mentorki i przybranej matki. W zasadzie on nigdy nie był z tych otwartych i szczerych, krył się w cieniu innych, nie chcąc być przez nikogo zauważonym.
 Jakby na to nie patrząc, nigdy nie miał własnego celu, żadnych marzeń czy pragnień. Szedł za tłumem; robił to, co inni, jak zwykły szary nic nie znaczący człowiek...
 Jednak kiedy pojawiła się Ur i wzięła go pod swoje skrzydła, po raz pierwszy w życiu miał jakiś cel, coś, co naprawdę dawało mu powód do życia. I nie obchodziło go, że kobieta była kimś miary płatnego zabójcy i szkoliła go w tym samym zakresie, nie mogąc ofiarować mu nic więcej. Nie przeszkadzało mu to. Nawet imponowało, że potrafiła robić coś tak niecodziennego i niebezpiecznego.
 Zawsze była przy nim, gdy jej potrzebował.
 Może nie była najlepszą matką i się za nią nie uważała, ale znaczyła dla niego bardzo wiele.
 A teraz został sam. Zupełnie sam z tym wszystkim.
 Trzeba patrzeć na problemy w szerszej perspektywie. Mawiała. Nic nie jest tylko czarne czy białe. Tak samo jak i to, co robimy. 
 Bo tak było. Co z tego, że zabijali czy odwalali inną brudną robotę?
 Ludzie to ścierwa. Nie pozbywali się niewinnych czy prawych, załatwiali samych śmieci, niosącym innym ból i cierpienie, więc czy to było takie do końca złe...?
 Właściwie, z innego punktu widzenia pomagali społeczeństwu wyjść na prostą.
 Działali dla miasta, dla dobra jego mieszkańców.
 Działanie na rzecz dobra, było dobre.
 I tak było dobrze.
 Nagle przed oczami mignęły mu dwie sylwetki, jedna wysoka dobrze zbudowana, druga drobniejsza, chyba kobieca. Po chwili usłyszał długi, zdenerwowany męski krzyk, który dochodził z sali chorych. Przebiegli kolejni sanitariusze. Co tam się, do cholery, działo? Z ciekawości aż sam skierował się w odpowiedni sektor szpitala, prowadzony drażniącymi bębenki uszne wrzaskami.
 Jakoś udało mu się przecisnąć przez tłum gapiów, którzy stali przed salą numer dwa jak świnie czekające na ubój, nie zważając na pielęgniarki, które starały się odprawić to widowisko do łóżek.  Gdy w końcu doczołgał się na sam początek, usłyszał za sobą określenia za plecami w stylu ''Dupek'', ''Niewychowany smarkacz'' lub ''Decydent'', odwrócił się gwałtownie spoglądając na ślepia staruszka oddalonego od niego o mniej więcej metr. Warknął pretensjonalnie w jego stronę, jednak dziadek nie odsunął się, a również zawarczał, niczym lew walczący o swoje tereny, tyle, że na emeryturze. Gray gwałtownie wysunął w jego stronę głowę a ten ustąpił, wyzywając go jeszcze pod nosem na odchodne. Wypuszczając powietrze nosem odwrócił się ku centrum tego całego zamieszania i osłupiał, widząc nikogo innego jak samego Natsu z tyłkiem wypiętym ku pielęgniarzom. On widocznie też go zauważył, gdyż wpatrując się w niego jak w ducha nawet nie zauważył, kiedy pielęgniarka wyciągnęła igłę i wymierzyła ją wprost w jego lewy pośladek.
 Nieoczekiwanie Fullbuster wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, dłońmi podtrzymując się framugi drzwi by nie wywinąć kozła.
- I co się, kurwa, śmiejesz, makaroniarzu zasrany?! Ryknął Dragneel, zbierając w sobie siły, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
- Scusate, scusate! Mruknął po włosku, ręką ściskając brzuch, by uspokoić uporczywy ból spowodowany nagłą dawką śmiechu.
- Scusate srate, wsadź sobie te przeprosiny w... Nie dokończył, wymownie masując obolałe miejsce o które mu chodziło. - To twoja wina!
- Moja? Czarnowłosy uniósł brew. - A co ja takiego zrobiłem? Ty się szarpiesz jak Jehowy za klamkę!
 Po chwili usłyszał za plecami ciche chrząknięcie.
- Przepraszam, ale kim pan jest? I uprzedzam, że nie może pan tutaj być, więc proszę natychmiast opuścić pomieszczenie.
- Tak tak... Zbył ją machnięciem dłoni, ale kiedy się odwrócił, aż przyłożył dłoń do ust by się nie opluć z wrażenia.
- No już już, nie ma tu pana. Zwróciła wyciągniętą dłoń ku wielkim, białym drzwiom oddziału, drugą ręką poprawiając teczkę z kartami pacjentów pod sporym biustem. Poprawiła okulary na małym nosku, odsuwając biały kosmyk za ucho.
- Come sei bella oggi! Natychmiast uklęknął, całując wierzch drobnej dłoni kobiety, lecz wciąż nie przerywał kontaktu wzrokowego - Twe oczy biją blaskiem miliona gwiazd rozrzuconych na nocnym niebie, mio caro...
 Pielęgniarka uniosła brew rozbawiona, ale zaraz wyswobodziła kończynę spod uścisku dłoni młodzieńca.
- Pięć minut, nie więcej, czarusiu. Wskazała na niego ostrzegająco palcem, a potem wyszła wraz z całą świtą medyczną.
 Natsu przekręcił oczami, powoli odczuwając skutki krążącego w żyłach medykamentu. Ile razy już on słyszał ten tekst na podryw...
- Dobra. Gray chwycił plecy stojącego pod ścianą krzesła i przysunął do łóżka przyjaciela, siadając wygodnie. - Teraz gadaj co się stało.
- Ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Burknął, pretensjonalnie zakładając ręce na piersiach. I zaczął opowiadać o wydarzeniach ubiegłej nocy.
 Fullbuster słuchał uważnie, nie przerywając mówcy ani na sekundę. Im dłużej Dragneel mówił, tym silniej czarnowłosy zaciskał pięści na materiale spodni od garnituru, aż w końcu knykcie mu pobielały. Przygryzł dolną wargę wściekły, mieląc w ustach wiązankę przekleństw tak niecenzuralnych, że nawet szewc by się ich nie powstydził.
- Kazał tylko przekazać Ci pozdrowienia i zagroził, że powinien lepiej dobierać sobie przyjaciół, jeśli nie chcę umrzeć. Więcej nie pamiętam. Skończył, masując obolałe skronie. Te leki wcale nie pomagały - wręcz otępiały i wywoływały uporczywy ból głowy. - W coś ty się tym razem wpakował?
 Mężczyzna milczał przez chwilę uparcie, analizując uzyskane informacje.
- Nieważne. Westchnął ciężko. - Są sprawy, od których powinieneś trzymać się z daleka.
- Przez Ciebie już leżę w tym domu wariatów, a jak tak dalej pójdzie, to może następnym razem spotkamy się w kostnicy? W mniemaniu Natsu, to miał być żart, ale wypadł dość blado. W Grayu słowo ''kostnica'' wywoływało nieprzyjemne odczucia, dlatego w całej sali zapadła cisza, której nie śmiał przerwać nawet przygłuchy starzec leżący na przeciw, który i tak starał się podsłuchać rozmowę młodzieńców.
- Po prostu mi zaufaj, okej? Fullbuster rozmierzwił swoje i tak rozwalone na wszystkie strony świata włosy, rozkładając nieco uda na boki, na których oparł łokcie.
 Dragneel odpuścił, dostrzegając minę przyjaciela. Narazie. Kiedyś jeszcze wyciągnie z niego wszystko, jednak chwilowo zostawi sprawy takimi jakimi są. Zaufa mu. Ale i tak będzie miał go na oku.

------------------------------------------------------------


 No i mamy za sobą rozdział czwarty :) Trochę się nam porobiło, wpadło nieco zamieszania i paplaniny - choć mam nadzieję, że nikogo to nie znudziło, a nawet w małym stopniu poprawiło humor. Póki co narazie przewijają się ciągle zabawne momenty, ale wierzcie mi, to dopiero cisza przed burzą, więc miejcie się w gotowości :D
 Rozdział znowu pojawił się po trzech miesiącach, choć zapowiadałam, że tak więcej nie będzie... Ale zrozumcie, czas goni a obowiązków przybywa. Jednak myślę, że chyba długością epizodu wam to jakoś zrekompensowałam (o ile robaczki się nie obraziły i nie porzuciły tego bloga) :P Teraz powinny pojawiać się krótsze rozdziały, lecz częściej, więc to chyba dobra wiadomość :) 
 Zaktualizowałam także pasek z muzyką na blogu, a tych, co jeszcze nie przesłuchali zachęcam do tego. I mam w zanadrzu dla was coś specjalnego ale o tym kiedy indziej :3
 Dziękuję kochanej Blue - pogromczyni błędów i postrachu niepoprawnej interpunkcji do jakiej mam słabość <3 :D
Trzymajcie się ciepło! :*


11/12/2014

#3. Szansa

- Te blondynek, wychodzimy. Mruknął strażnik, obracając jedną dłonią ciężką pałkę w powietrzu. Patrzył pogardliwie na więźnia, z jadowitym uśmiechem od ucha do ucha.
 Blondyn zignorował go zupełnie, nawet nie zaszczycając choćby spojrzeniem.
- Tsh. Prychnął, zakładając ręce z tyłu głowy i poprawiając się nieco na twardym materacu. - Nie obchodzi mnie to.
- Wyłaź stamtąd albo Cię zmuszę, śmieciu. Warknął, uderzając ciężkim przedmiotem w stalowe kraty celi, co rozniosło się echem po całym bloku. 
- A ja skopię Ci dupsko. Podwyższy mi to wyrok? Wątpię. Więc spierdalaj, ładnie Cię proszę.
 Po dłuższej chwili klawisz odpuścił i odszedł, kontynuując obchód. Tymczasem mężczyzna z blizną na oku w kształcie błyskawicy został sam, wpatrując się w betonowy, przesiąknięty wilgocią i grzybem sufit. Zastanawiał się, czy dalsze ciągnięcie tej farsy ma sens. I tak posiedzi w ciasnej klatce do usranej śmierci. Więc może zakończyć ten marny żywot tu i teraz...? Po chwili potrząsnął delikatnie głową z prychnięciem. Przecież był niewinny. Nic nie zrobił.
 Problem w tym, że nikt nie chciał mu uwierzyć.
- Jakie to wszystko popierdolone... Burknął pod nosem, wzdychając cicho.
- Nie marudź. Współwięzień o imieniu Bickslow usiadł na pryczy i przeciągnął się. - Mogło być gorzej. Masz tu żarcie, swój kąt, za nic nie płacisz... Jakoś żyję tu normalnie i nie narzekam. 
- Posłuchaj. Warknął, zaciskając pięści. Nie lubił, gdy porównywano go z innymi ścierwami w zakładzie. - Różnica między nami jest taka, że ja grzeję tu dupsko za niewinność, z kolei ty zabiłeś za dragi.
- Nie chciał kutas jeden płacić, to co miałem zrobić? Wzruszył ramionami. - Jeżeli nie skończysz truć o tym, jak Ci tu źle, z Tobą zrobię to samo.
- Gdybym miał w tym jakikolwiek interes, już dawno sam bym Cię zabił, więc zamknij mordę i daj mi w spokoju pomyśleć. Laxus zamknął oczy, próbując uspokoić nerwy. - Chociaż po dłuższym zastanowieniu, nie miałbym serca zabijać obiektu zainteresowań pedałów z sąsiedniego bloku. 
 Bickslow chciał się jeszcze odezwać, lecz zdając sobie sprawę jak dobrze Dreyar był tutaj poinformowany, postanowił siedzieć cicho. Blondyn wreszcie mógł odetchnąć z ulgą. Nareszcie, błoga cisza.
 Zdążył się już zorientować, że z dnia na dzień tracił nadzieję na wolność. Na jakąkolwiek sprawiedliwość. Siedział praktycznie za nic. Niczym nie zasłużył sobie na to, żeby siedzieć tam jak jakiś pierwszy lepszy zwyrodnialec, a traktowali go jak psa. Został wrobiony w zabójstwo. 
 Właściwie w nieumyślne spowodowanie śmierci, za które odsiadywał dożywocie.
 Zresztą, dlaczego miałby chcieć wychodzić na zewnątrz? Nie miał już nikogo, dla kogo mógłby żyć, a właściwie dalej egzystować, gdyż słowo ''życie'' w jego przypadku było nie na miejscu. Był sam jak palec.
- Dreyar. Tak upragniony spokój przerwał męski, szorstki głos strażnika wołającego go zza krat. - Twój czas. 
 Laxus doskonale wiedział  o co chodzi temu dupkowi. Właśnie dlatego, choć nie tylko, poprzysiągł sobie pewną obietnicę, której symbolem stała się dla niego blizna pod prawym okiem w kształcie błyskawicy. 
 Przysięgam zemstę sprawiedliwości.

~*~

 Jechali już nieco spokojniej, w ciszy wsłuchując się w rapowy utwór puszczany w radiu. Jeden był zły na drugiego, co chwila posyłali sobie wrogie spojrzenia lub lekceważąco prychali pod nosami, więc  atmosferę napiętnowała jeszcze tylko ta irytująca cisza, w której się pogrążyli.
 Jedynie Gray jako tako jeszcze starał się uspokoić i rozładować napięcie, pogłaśniając muzykę.
- Parararara... Nucił pod nosem, uderzając palcami w kierownicę w rytm piosenki.
 Cisza. Żadnej reakcji ze strony towarzyszy.
- Parararara... Tym razem zaczął kiwać głową, uchylając nieco szybę.
 Nadal nic. No kuźwa, irytowało go to już!
- Parararara... Smoke wee... Zaśpiewał głośniej, lecz nagle przerwał mu wściekły Gajeel, zatykając młodzieńcowi usta dłonią.
- Jeszcze jedno kurewskie ''parararara'' a wypchnę Cię przez to okno, czaisz?!
- Co do niego sapiesz, coś Ci nie pasuje?! Ryknął nagle Natsu, gwałtownie odwracając się w tył.
- Od kiedy ty go tak bronisz, zapałko?! Prychnął Redfox, nie zdejmując dłoni z wykrzywionej w zdziwieniu twarzy Gray'a.
- Nie twój zasrany biznes!
- Spierdalaj!
- Chcesz dostać w ryja?!
- Już leję w slipy, bo się aż kuźwa wystraszyłem. Zakpił, obrzucając wrednym spojrzeniem zdenerwowanego tą uwagą kompana. W odpowiedzi, młodzieniec gwałtownie rzucił się w tył dzięki niezapiętym wcześniej pasom i chwycił za ubrania kolegi, szarpiąc nim energicznie w przód i w tył. Po chwili oboje przeszli do rozmowy na pięści, popychając co chwila Gray'a, który kierował samochodem i przez to tracił kierownicę z rąk. W końcu, gdy zdenerwowany jak nigdy Gajeel wypchnął gwałtownie Natsu do przodu, oboje dosłownie przygnietli sobą Fullbustera, który na dobre stracił panowanie nad pojazdem.
- Spokój, kurwa mać! Ryknął czarnowłosy, na nowo odzyskując panowanie nad kierownicą, lecz ze zdenerwowania tak mocno nią szarpnął, że samochód wyrwał się gwałtownie do przodu, a do tej pory okładających się pięściami chłopaków odrzuciło do tyłu dzięki niezapiętym wcześniej pasom. Tylko Gray zdołał wytracić prędkość i usiedzieć na miejscu, gdyż najmądrzejszy z całej trójki związał się wcześniej odpowiednio z fotelem pojazdu. Jednak przez całe to zamieszanie zupełnie stracił orientację na drodze i w ostatniej chwili zdążył wykręcić i wyminąć auto jadące naprzeciwko, lecz przez to pojazd wypadł z drogi i z hukiem uderzył w ceglaną ścianę pobliskiego budynku.

~*~
 Szkarłatnowłosa kobieta siedziała wygodnie na skórzanym, obrotowym krześle, przeliczając gruby plik banknotów wyjęty z żelaznej kasetki. Jej włosy ciemniejsze niemal od koloru krwi upięte były w wysokiego kucyka, który opadał lekko na jej lewe ramię oraz dość imponująco komponował się z czarną bluzką z głębokim wcięciem na dekolcie oraz koronką z dołu. Założyła noga na nogę a jej przykrótkie jeans'owe spodenki uniosły się nieco w górę, odsłaniając część opalonego pośladka.
 Uśmiechnęła się sama do siebie. Interes kwitł, tancerki były zadowolone z roboty jak i niewielkiej płacy jaką wynagradzała ich ciężką, całonocną pracę - co najważniejsze.
 Więc jednak otwarcie klubu nocnego dla napalonych staruchów i onanistów opłaciło się, a zyski rosły w zastraszającym tempie z dnia na dzień. Kończąc liczyć zarobione pieniądze ułożyła je równiutko i włożyła do lśniącego pudełka, chroniącego je przed światem zewnętrznym.
 Oczywiście jej klub nie był jakimś podrzędnym burdelem czy pierwszym lepszym przybytkiem rozpusty. Był on miejscem, w którym obywatele Magnolii, a nawet i całego Fiore mogli odpocząć i zrelaksować się po długim i ciężkim dniu pracy w miłym towarzystwie.
Puk. Puk.
 Nie odezwała się. Nie lubiła, gdy ktokolwiek zakłócał jej spokój, gdy rozkoszowała się randez-vous z grubym pliczkiem pieniędzy.
Puk. Puk. Puk.
 Kiedy odgłosy pukania w ciemne, dębowe drzwi nasiliły się, zacisnęła pięść zirytowana.
Puk. Puk... Bum-Bum-Bum.
 Gdy uporczywe pukanie zamieniło się w potężne łomotanie, zezłoszczona wstała i uderzyła dłońmi z hukiem o lakierowany blat biurka.
- WEJŚĆ! Ryknęła na tyle głośno, że osoba stojąca po drugiej strony wejścia aż chwilę zawahała się przy naciśnięciu pozłacanej gałki. Po chwili drzwi uchyliły się nieco, a w przejściu ukazał się gruby, ciemnowłosy mężczyzna w żółtej kurtce.
- Ach, to tylko ty... Mruknęła Erza, nie przejmując się fochem pracownika za stwierdzenie ''to tylko ty''. - Czego chcesz, Droy?
- Jeden gość zamówił sobie jedną z naszych dziewczyn do stolika, ale nie chce zapłacić za usługi. Co mamy zrobić? Ochroniarz podrapał się po czuprynie zakłopotany.
- Jak to co... Mruknęła na pozór łagodnie, uspokajając tym samym bruneta. Po chwili jednak zrzedła mu mina. - WPIERDOLIĆ, ZABRAĆ CO NALEŻNE I WYJEBAĆ MENDĘ NA ZBITY PYSK, KRETYNIE!
 Na jej krzyk rosły mężczyzna aż się wzdrygnął przestraszony i jak potulny szczeniak z podkulonym ogonkiem przeprosił swą panią skinieniem głowy. Nie minęła chwila a oboje usłyszeli donośny huk i zaraz po tym piski dziewcząt oraz ciężkie dudnienia buciorów uciekających ludzi.
- Co się tam, do cholery, dzieje?! Warknęła zdenerwowana i chwyciła czarnego gnata czekającego na nią tuż pod ścianą i przeładowała go, od razu kierując się ku centrum całego zamieszania. Kiedy tylko dotarła na miejsce, nogi aż się pod nią ugięły.
- Mój... Wyskomlała niczym mały, smutny szczeniaczek, widząc wokół gęste kłęby dymu, które zaczęły powoli opadać i odsłoniły przerażający widok.
- Ukochany... Wszędzie walały się czerwone jak jej włosy cegły, lśniące niebezpiecznie odłamki wybitej szyby, czarne plamy oleju wyciekającego na marmurową podłogę, poprzewracane krzesła oraz stoliki...
- Klub... Załamała się jeszcze bardziej, gdy dostrzegła jak wszyscy jej stali klienci uciekali w popłochu, wykrzykując, że nigdy więcej tam nie wrócą.
- Zniszczony... Zdewastowany... Zrujnowany... Wymieniała w szoku, z oczami wielkimi jak pięciozłotówki. Uchyliła lekko malinowe, drżące usta, by coś powiedzieć, lecz jakby zabrakło jej słów, żeby opisać tą masakrę. - Przez nich... W przerzedzającym się dymie już dobrze mogła dostrzec zarys męskich sylwetek oraz dwóch czupryn - różową i czarną. A zaraz za nimi samochód wbity w ścianę, z całym rozwalonym przodem.

~*~

 Czuł się, jakby dostał obuchem w głowę. I to nie tylko w łeb. Bolało go całe ciało, tak cholernie, że mógłby krzyczeć i błagać niebiosa o łaskę i ulgę w cierpieniu. Pociągnął kilka razy nosem i poczuł smród dymu, który nieprzyjemnie drapał go w płuca przy każdym oddechu oraz swąd... spalenizny? Chciał się podnieść, zorientować w sytuacji, lecz ciało jakby odmawiało mu posłuszeństwa, więc po kilku próbach odpuścił. 
 Gdzie on, do cholery, się znalazł? Czy to kolejny żart Fullbuster'a? Znowu dosypał mu czegoś do piwa i wrzucił nieprzytomnego do piwnicy, żeby mieć wolną chatę na całą noc dla kolejnej panienki?!
 Zastanowił się po chwili.
 Nie, to odpadało. Co prawda, ten smród da się wytłumaczyć omamami, po jakichś pigułkach, ale ten ból skąd miałby się wziąć? To nie wchodziło w grę.
 Po chwili coś do niego dotarło. Zarówno przerażającego, jak i zarazem niewiarygodnego. To mogło być przecież... on umarł? Niewiele pamiętał. Jedynie zamglone przebłyski bijatyki z Gajeel'em oraz wrzeszczącego Gray'a. Potem pisk opon, huk. I ciemność. Czyli jednak naprawdę nie żył? Ale gdzie teraz był? Powoli otworzył ciężkie powieki i starał się wyostrzyć wzrok, by dostrzec cokolwiek poza zamazanymi sylwetkami i czymś szybującym, szarym, drażniącym. Nagle coś mignęło. Zamrugał kilka razy i wziął głębszy wdech. Czy właśnie zobaczył anioła...? Nie, nie jednego. Kilka z nich, w skąpych bluzkach oraz spodenkach czy spódniczkach tak wspaniale odsłaniających najlepsze kobiece walory. Inaczej je sobie wyobrażał - małe tłuściochy ze skrzydełkami, które cudem potrafiły unieść takie kilogramy - lecz to, co widział teraz wydawało mu się sto razy lepszą opcją. Rozejrzał się lepiej. Długie, metalowe rury, scena, latające staniki, pieniądze... Więc musiał znaleźć się w niebie! To na pewno musiało być to! Prawdziwy raj dla facetów! 
 Zaraz jednak poczuł tępy, przeszywający ból w czaszce, całkiem inny od tego, który odczuwał wcześniej. Obolały złapał się drżącymi dłońmi za potylicę, skomląc cicho. Wkurzony z całych sił przewrócił się z boku na plecy, dostrzegając czarne kosmyki. Ej ej ej, chwila moment! Co ten gnój robił w niebie?! W JEGO ukochanym raju?! Otworzył spierzchnięte usta by coś powiedzieć lub krzyknąć, jednak odpuścił, uświadamiając się w okamgnieniu.
 Trafił do piekła. Po prostu do piekła. To by tłumaczyło dym, laski, które zaczęły uciekać, ból i no właśnie. Tego dupka Gajeel'a. Cholera! A mówił Gray'owi, żeby nie petować i nie szczać na balkon Ooby - ich sąsiadki z dołu! On wiedział, on to kurwa wiedział, czuł, że się tak skończy! Niech no tylko dorwie Fullbustera, to mu nogi z...
- Wstawaj, kretynie. Mruknął Redfox, ponownie kopiąc Natsu - tyle, że tym razem trafiając w twarz. Siedział skulony, z rękoma opartymi o kolana. Dyszał ciężko, co chwila ocierając krew spływającą mu z podbródka. Na pierwszy rzut oka można było ocenić jego stan jako nie za ciekawy. Poszarpane ubrania ukazujące mniejsze i większe zadrapania oraz siniaki, i szkarłatną ciecz wydobywającą się z głębokiej rany w jego lewej łydce, z której właśnie wyciągnął spory kawałek szkła z głośnym syknięciem. 
 Dragneel w końcu podniósł się do siadu z potępieńczym jękiem. Od razu złapał się za obolałą głowę, i tym razem porządnie rozejrzał wokół. Porozwalane krzesła i stoliki, wszędzie pełno dymu ale na szczęście ten już się przerzedzał, na brudnej od oleju samochodowego podłodze znajdowały się dziesiątki porozbijanych odłamków szkła, mrugających w świetle pękniętego, migoczącego  lewego kierunkowskazu. Poczuł w ustach metaliczny posmak i przesunął palcami po jednej z brwi, po czym wyczuł lepką i ciepłą krew. No pięknie, rozwalił sobie łuk brwiowy...
- Co się stało? Przeniósł wzrok na wyciągającego z ciała szkło przyjaciela, który wskazał kciukiem w tył, gdzie stała ukochana Toyota Fullbuster'a, nadająca się już teraz tylko na złom, z ogromną dziurą zamiast przedniej szyby.
- Więc my...?!
- Taa, wypadliśmy z tej cholernej bryki. Chrypnął Gajeel, oceniając stan lokalu. - Ale teraz bardziej martwi mnie to, czyj burdel rozpieprzyliśmy. Mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś byłem...
- Nieważne! Krzyknął Natsu i zgiął obie nogi, po czym odpychając się od ziemi chciał stanąć w pionie, jednak poczuł nagle coś zimnego na skroni i usłyszał odgłos przeładowywanej broni. - Co do...?!
- Nie ruszaj się, albo dostaniesz kulkę między oczy! Usłyszał kobiece warknięcie i uniósł wzrok nieco w górę, gdzie zobaczył czarnego gnata, mierzonego wprost w jego głowę, oraz jego szkarłatnowłosą właścicielkę, której miny mógłby się wystraszyć nawet umarlak.
- Wiedziałem, że już tu byłem. Mruknął Gajeel, drapiąc się z tyłu głowy.
- Z-Znasz ją..?! Jęknął rózowowłosy, oblany zimnym potem.
- Kto by nie znał Czerwonego Demona z Paradiso. Prychnął i wstał chwiejnie, popierając się podłogi.
 Erza zastanowiła się chwilę i zawiesiła wzrok na czarnowłosym. Nie spuściła jednak ani na moment lufy z głowy Dragneel'a.
- Śruba? Co ty tu robisz? Znowu przyszedłeś coś podwędzić?!
- Spokojnie. Uniósł dłonie w bezbronnym geście. - Mieliśmy mały wypadek. Spojrzał znacząco na przerażonego Natsu. - I najwidoczniej wpieprzyliśmy się w twój klub. Nie chcący, żeby nie było.
- Nie chcący, chcący, kto mi teraz zapłaci za szkody?! 
 Naraz usłyszeli za sobą jakiś huk, dobiegający z samochodu. Dopiero wtedy przypomnieli sobie o nieprzytomnym Grayu, pozostawionym samotnie we wnętrzu rozbitego wozu. Scarlet opuściła delikatnie broń i popchnęła młodzieńca kolanem w bok, by poszedł sprawdzić czy żyje. Dragneel podniósł się obolały i trzymając za ramię pokierował do drzwi od strony pasażera, które otworzył mocnym szarpnięciem.
- O stary... Szepnął, widząc całą jego twarz we krwi, która wyciekała z rany na łuku brwiowym. Próbował go ocucić, uderzał go otwartą dłonią, potrząsał nim, lecz to nie dawało żadnych efektów. Po chwili sprawdził jego puls, upewniając się, czy żyje. Gdy go wyczuł, odetchnął z ulgą i wyjął z jego kieszeni portfel, a z tego następnie niewielki plik banknotów, którymi go spoliczkował. Jakby za machnięciem różdżki Fullbuster otworzył oczy i wziął głęboki wdech, wyrywając wręcz pieniądze z łapy różowowłosego.
- Ile razy Ci mówiłem, żebyś nie ruszał mojej forsy?!
- Mamy teraz na głowie ważniejszy problem. Pomógł przyjacielowi wysiąść z samochodu i wskazał na zniszczenia, jakie zaprowadzili w pomieszczeniu. Gray spojrzał na to przelotnie i tak szybko jak potrafił podbiegł do maski swojego pojazdu, po czym klęknął na ziemię załamany.
- Moja kochana Betty... Co oni Ci zrobili?...
- Betty? Gajeel zaśmiał się pod nosem.
- Nie wnikaj, taki fetysz... Zażenowany Dragneel przetarł podrapaną twarz dłonią.
- Ja Ci dam, kurwa, fetysz, debilu jeden!
 Szkarłatnowłosa zmarszczyła brwi gniewnie i uniosła gnata do góry, naciskając spust i tym samym posyłając jeden z naboi w sufit. Mężczyźni dopiero teraz zwrócili na nią uwagę i odskoczyli nieco w tył, przestraszeni jak nigdy a cienkie warstwy tynku pospadały im na głowy.
- Spokój, kretyni! Warknęła i przeładowała magazynek. - Zadałam pytanie. Kto mi teraz zapłaci za to wszystko?!
- A z dupy Ci tą kasę wyczarujemy... Mruknął Natsu, rozmasowując ramię. Niestety nie opłaciło mu się to, gdyż rozwścieczona tą uwagą kobieta ponownie wymierzyła w niego spluwą.
- Ej, ej, tylko spokojnie! Gray stanął przed towarzyszem i spojrzał Erzie ciepło w oczy, wykorzystując swój urok osobisty i ojczysty język. - Bella signora... Ukłonił się. L’amore è la luce della nostra vita. (Piękna damo, miłość to światło naszego życia)
- E il matrimonio è la bolletta di questa luce! (A małżeństwo to rachunek za światło!) Prychnęła lekko rozbawiona, widząc zszokowaną minę Gray'a. Widać chłopiec myślał, że poleci na ten jego włoski akcencik... - Dare soldi, idiota! (Dawaj pieniądze, idioto!)
- O czym oni nawijają? Zapytał Dragneel, a Redfox w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
- Na chwilę obecną ich nie mam. Gray wypuścił z płuc ciężkie powietrze. - Ale za jakiś czas będę miał. No bo chodzi o to, że... I zaczął opowiadać o ostatnich wydarzeniach, pomijając fakt, że zabił Kobrę podczas wyścigu. Bo po co miała wiedzieć? Chociaż jakby na to nie patrzeć, pamiętał Czerwonego Demona. Zasięgnął pamięcią nieco dalej i przypomniał sobie, że kiedyś z Ur dostali od niej zlecenie ściągnięcia haraczu od klienta, który zabawił się w klubie i nie zapłacił.
 Gdy wspomniał o sumie, jaką można wygrać podczas mistrzostw, wyraźnie dostrzegł jak jej oczy zaświeciły się chciwie.
- Ale jest jeszcze jedna sprawa. Widzisz, potrzebuję dobrej ekipy a z tego co wiem, twoja pomoc naprawdę może nam się przydać. 
 Kobieta pogrążyła się na moment w myślach, analizując wszystko po kolei. Mrugnęła kilka razy i westchnęła ciężko. No cóż, mieć a nie mieć...
- Niech będzie. Ale chcę większość wygranej, żeby było jasne. Wyłożyła kawę na ławę.

~*~

 Gdy w końcu udało się jej wyjść z przepełnionego ludźmi tramwaju, omal nie wpadła w kałużę przez tłum pasażerów na siłę przeciskający się do wyjścia. Zmieliła w ustach siarczyste przekleństwa, nasuwające jej się na język i rozłożyła przezroczysty jak lecące z nieba chłodne krople deszczu parasol i ruszyła przed siebie. Westchnęła cicho a wokół jej ust pojawiła się delikatna mgiełka spowodowana chłodem, więc schowała nosek w ciepłym, wełnianym szaliku i ruszyła przed siebie.
 Zima nadchodziła dużymi krokami, a przez nagłe ataki zimna można było dogłębnie to odczuć.
 Zamknęła na moment powieki i wsłuchała się w jednostajny, delikatny dźwięk kropel obijających się o daszek jej parasolki. Lubiła deszczowe dni i pieszczącą jej uszy melodię łez aniołów. Tylko takie chwile pozwalały jej uspokoić się, wyciszyć. Uwolnić na chwilę umysł od zagmatwanych myśli.
 Im dłużej szła, tym w jej czarnych, ozdabianych srebrnymi ćwiekami botkach znajdowało się coraz więcej wody, dzięki czemu przy każdym kroku nieznośnie chlupotały, a jej skarpetki zostały przemoczone do suchej nitki. Lecz nie przejmowała się zbytnio tym faktem. Musiała jak najszybciej dotrzeć na uniwersytet, inaczej znów jej się oberwie od profesora za spóźnianie się na zajęcia. Cóż, jeśli dalej chciała uczęszczać na uczelnię, musiała po nocach pracować nawet i podwójnie u pana Yajimy. Ale kiedyś jeszcze się wybije, po skończeniu studiów znajdzie jakąś normalną pracę i stanie na nogi. A wtedy rzuci obecną robotę w cholerę.
 Pomimo wszystkich zmartwień, dodatkowo ciążyła nad nią sprawa z Fullbusterem. Gray Fullbuster... nie mogła uwierzyć, że tak trudno było znaleźć jednego człowieka. Czasami miała wrażenie, że już go namierzyła, złapała jak mysz w klatkę, lecz ten zawsze się wymykał a potem przez dłuższy czas nie udało jej się nic znaleźć na jego temat.
 Ścisnęła mocniej rączkę parasolki i skręciła w pobliski zaułek, a odgłosy jej kroków odbijały się echem od kamiennych ścian powojennych kamienic. Dobra Lucy - ogarnij się. Po co masz szukać dupka, który pojawił się raz na rajdach, załatwił Kobrę i zniknął jak jakiś cholerny ninja? Co z tego, że groziło mu niebezpieczeństwo. Nawarzył sobie piwa, to niech sam sobie je wypije. Niech dalej żyje sobie w błogiej nieświadomości, że jego los został przesądzony. Co się będzie zamartwiać? Prychnęła pod nosem i przymrużyła oczy. Jak sobie pościelił tak się wyśpi, miała go w głębokim poważaniu!
 Już miała przyspieszyć kroku, by czym prędzej opuścić brudny zaułek ale nagle poczuła jak obija się o coś twardego i mokrego, przez co zatoczyła się lekko w tył i wylądowała tyłkiem wprost w głębokiej, zimnej kałuży.
- Uważaj jak leziesz! Co za kretynka... Usłyszała nieprzyjazne, głębokie acz chrapliwe warknięcie i spojrzała w górę, masując obolały nos. Już chciała odpyskować, lecz widząc jego poobijaną, pokrytą sińcami i zdrapaniami twarz, którą widocznie chciał zakryć ciemnym kapturem bluzy, zaniemówiła. Na jego bladym jak ściana, prawym policzku widniał kwadratowy, beżowy plaster. Zacisnęła lekko piąstki i przełknęła głośniej ślinę w gardle, gdy utkwiła spojrzeniem w jego czarnych jak letnia noc oczach. Nie przeszkadzał jej chłód i wrogość jakie z nich biły. Po chwili potrząsnęła głową i poczuła, jak zebrała się w niej złość i zirytowanie. Że jak ją cham nazwał?!
- Zważ na słowa, czubie jeden! Kto to widział, żeby w biały dzień tak napadać na ludzi?! Zbliżyła się do niego swoją twarzą nieznacznie, ukazując mu w ten sposób swoje iskrzące się wściekle, czekoladowe tęczówki.
 Tajemniczy osobnik aż cofnął się w tył i uniósł brew, patrząc na blondynkę jak na idiotkę. To ją rozjuszyło jeszcze bardziej.
- Patrz co zrobiłeś z moimi spodniami! Jak ja mam iść teraz na uczelnię z taką plamą na tyłku?!
- Idź bez, twój psorek pewnie na dzień dobry da Ci zaliczenie. Wzruszył ramionami. - Zresztą to nie moja sprawa, tak to jest jak ma się krzywe nogi. Mruknął na odczepne i włożył dłonie do kieszeni bluzy, po prostu odchodząc jak gdyby nigdy nic, zostawiając zawstydzoną dziewczynę samą na deszczu.
 Po chwili jednak Heartfilia z zabójczą wręcz prędkością dogoniła go, chcąc zbesztać jak psa.
- Masz. Rzucił w jej stronę swoją czarną bluzę flagowej marki, która lądując na jej twarzy zakryła wciąż widoczne rumieńce. - Jakoś zakryj sobie nią dupę czy coś, to nikt się nie połapie. Wyjął z kieszeni spodni jedną dłoń i uniósł ją ku górze, po czym zniknął za pobliskim zakrętem.
 A ona została sama w zaułku. Sama z bluzą tego dupka, która tak intensywnie pachniała męskimi perfumami, co mogła wyczuć nawet pomimo kataru.
 Wzięła głębszy wdech i uspokoiła się, zawiązując wierzchnią odzież chłopaka wokół pasa i ruszyła w kierunku pustego już placu kampusu, który widziała z oddali.

~*~

 Szedł pustym korytarzem zaraz za strażnikiem, który go prowadził. Wszędzie wokół były pootwierane cele, więc zapewne wszyscy zebrali się, żeby pooglądać sobie walkę wieczoru. Ale nie obchodziło go to zbytnio. Przetrwał już dużo walk. Raz wygrywał, raz przegrywał ale zawsze z podniesioną głową, co w miejscu takim jak to nie było łatwe. 
 Zawsze opierał się strażnikom, którzy zmuszali więźniów do udziału w nielegalnych walkach, lecz po pewnym czasie stało się mu to już obojętne. Bo po co cwaniakować? Te gnoje miały większą władzę od zwykłych więźniów, których traktowano jak zwykłe ścierwa, nie jak ludzi. Chcieli - mogli kropnąć kogoś jak się stawiał, a przed szefostwem tłumaczyli by się, że działali w obronie własnej.  Klasyka. 
 Gdy w końcu wyszli na świeże powietrze, wciągnął je łapczywie w płuca jakby chciał się nim upoić. Nie było wiele okazji, by mógł tak po prostu wyjść na zewnątrz. To było więzienie o zaostrzonym rygorze, dla największych szui i śmieci. Według społeczeństwa, tacy nie powinni w ogóle oglądać światła słonecznego. W pewnym sensie mieli rację. Ale gdyby otworzyli oczy, zrozumieliby, że to też ludzie. Zrobili złe rzeczy, dobra. Ale też ludzie. Każdy ma prawo do błędu. 
 Pierwsze promienie słońca uderzyły w niego jak maczuga. Takie ciepłe, przyjemne... Westchnął i rozejrzał się wokół. Pełno facetów w czarnych i niebieskich koszulkach więziennych, czarni, biali - bez wyjątku. 
 Naraz poczuł na sobie wzrok wszystkich, którzy wpatrywali się w niego jak w zwierzynę posłaną na rzeź. Wiedział czemu. Walki toczone były na śmierć i życie. Zwycięzca zabijał słabszego. Odwieczne prawo silniejszych. 
 W końcu doszli do wyznaczonego zakątka placu, do którego żadna kamera nie miała dostępu. W tym miejscu cała zieleń była niemal wytarta a zamiast niej znajdowało się tam jedynie zabarwione na czerwono podłoże. Nikt nie musiał tego nikomu wyjaśniać, każdy wiedział dlaczego. 
 Metalowe, solidne ogrodzenie z każdej strony izolowało ich od świata, więc nie było mowy o ucieczce. 
 Spojrzał na mężczyznę opartego o siatkę w kącie, który zaciągał się leniwie trującym dymkiem. Gdy ich chłodne spojrzenia się spotkały, strażnik rozkuł kajdanki z nadgarstków Dreyara. 
- Znacie zasady - nie ma ich. Lejecie się po mordach tak długo, aż któryś w końcu padnie. Powiedział to zupełnie normalnie, bez żadnych głębszych emocji. Jedynie uśmiechnął się jadowicie, widząc mordercze miny obu mężczyzn. 
- Zamknij w końcu ten głupi ryj i odejdź, jeśli to ty nie chcesz paść tu trupem. Warknął Laxus, wchodząc na wyznaczony do walki teren. Strażnik uśmiechnął się tylko szerzej. 
- Widzę, że obudziła się w Tobie wola walki. Zagadał, po czym dodał ściszonym głosem. - Postawiłem na Ciebie sporo kasy, więc nie spieprz tego. 
 Nie, że był po prostu pewny siebie. Czuł, że będzie ciężko. Wiedział. Ale żeby przetrwać, musiał wygrać. 
 Klawisz popchnął blondyna do przodu, po czym sam osunął się w cień, na bezpieczną odległość. Bacznie obserwował przeciwnika i widząc czarną pajęczynę wytatuowaną w okolicach prawego łokcia, aż się w nim zagotowało. 
 Bractwo Aryjskie. 
 Gang pieprzonych morderców, sutenerów i ćpunów. Zawsze nimi gardził, ale zdając sobie sprawę z kim przyjdzie mu walczyć, nie potrafił powstrzymać chciwego uśmieszku wstępującego na jego usta. Będzie ciekawie...
- Co się gapisz? Warknął mężczyzna w rogu, po czym zaciągnął się nikotynowym dymkiem i odepchnął nogą od ogrodzenia. - Już lejesz w slipy, wypierdku?
- Tsh. Prychnął w odpowiedzi. - Po prostu zastanawiam się jak przerobić Ci tą krzywą facjatę, żebyś więcej nie musiał się za nią wstydzić. 
 Rozbawiony, o głowę wyższy przeciwnik podszedł leniwie do Dreyara i wypuścił szary obłok z ust wprost na jego twarz. Po chwili jednak zrzucił maskę obojętności, a wzrok stał się tak lodowaty, że wystarczyło samo choć przelotne spojrzenie, by dostać dreszczy. 
- Powinieneś znać imię swego zabójcy. Powiedział sucho. - Jestem... 
- Chuj mnie obchodzi twoje imię. Uciął krótko, wskazując otwartą dłonią by przestał mówić. - Widzimy się pierwszy i ostatni raz, więc nie ma takiej potrzeby.
 ''Świeć Panie nad jego duszą'' - usłyszał w chwili, gdy dostrzegł niedopałek papierosa, spadający na ziemię, a dosłownie sekundę później poczuł jak jelita skręcają mu się w jedną kulkę. Tępy ból i gruchnięcie w okolicach krzyża sprawiły, że wybałuszył oczy. 
 Nie dowierzał. Nie spodziewał się. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak obrywał. 
 Zgiął się w pół i splunął krwią, jednak zaraz doznał bliskiego spotkania z chłodną ziemią za sprawą solidnego kopniaka w bok. Na szczęście zdążył zamortyzować upadek ramieniem, przez co nie odczuł żadnych poważniejszych obrażeń. Mimo to, nie potrafił pohamować jęknięcia z bólu.  Kaszlnął ciężko i obolały chwycił się za brzuch. Rywal nie dał mu ani chwili na chociażby jeden głęboki oddech, gdyż porządnym, mocnym kopnięciem w klatkę piersiową przewrócił go na plecy. Spanikowany Laxus aż wybałuszył oczy na zewnątrz, momentalnie blednąc z powodu niemożności nabrania tlenu w płuca. 
 Myślał, że to po prostu jakiś sen, z którego zaraz gwałtownie wybudzą go Ci popieprzeni strażnicy. Że wszystko wróci do normy, pójdzie na stołówkę po zwykłą wodę z dodatkiem nieświeżej marchewki, co miało zwać się zupą. Potem siłownia i cela, w której siedziałby do końca dnia. Z tego przekonania brutalnie wyrwał go przeciwnik, który dodatkowo zacisnął swoją wielką dłoń na jego szyi i okładał drugą, zaciśniętą w pięść, białą jak ścianę twarz blondyna. 
 To były dosłownie ułamki sekund. Te bezlitosne ciosy, pod wpływem których jego gęba stawała się coraz bardziej niewyraźna, pokryta sińcami i krwią. Z każdą nadchodzącą chwilą coraz słabiej odczuwał zadawane mu nowe dawki bólu. Głosy pozostałych więźniów, krzyczących coś niewyraźnie. Twarz oprawcy wygiętą w szyderczym uśmieszku, ubrudzoną kroplami JEGO własnej szkarłatnej cieczy. Światło słoneczne, budynki, cała widownia, ucieszona krwawą jatką... To wszystko jakby się oddalało, traciło barwy, odbijało echem w jego głowie. Czas zwolnił tempa.  

 Nagle otworzył oczy i rozejrzał się. Nie miał pojęcia gdzie był, widział jedynie szarą mgłę otaczającą go zewsząd. 
Krzyknął. 
 Był sam. Zupełnie sam. Nie pamiętał kim był, jak tu się znalazł, od kiedy tam jest, co tam robił. Czuł jedynie, że jego niesamowicie lekkie ciało dryfuje spokojnie, niesione przez ledwo co wyczuwalny prąd. 
 Po chwili jednak gdzieś w oddali dostrzegł młodego chłopaka o rozmierzwionej blond czuprynie. Mimo, że znajdował się dość daleko, wyraźnie mógł dostrzec, że stoi do niego tyłem. 
 Zawołał. Zero reakcji. 
 Powtórzył. Nic. 
 Wpatrywał się w niego szarymi, pozbawionymi jakichkolwiek emocji oczami. Wyciągnął w kierunku młodzieńca dłoń i znów zawołał go cicho. Westchnął bezgłośnie i wreszcie się poddał, lecz w pewnej chwili wspomnienie uderzyło w niego niczym błyskawica. 
 Zawołał chłopaka po imieniu, bo tylko tyle pamiętał. Skąd? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jak się nazywa. I to chyba w zupełności wystarczyło, gdyż blondyn w jednej chwili odwrócił się, a to co zobaczył mężczyzna zatrzęsło jego całym ciałem. 
 Nagle urwał się, zaczął spadać, dłońmi na próżno panicznie próbując coś złapać. To były ułamki sekundy, spadał a po drodze przed tęczówkami rysowały mu się obrazy z jego życia. Wszystkie złe i dobre chwile, raz widział siebie na wolności balującego w gronie znajomych, a raz zamykanego za żelaznymi kratami celi. 
 Poczuł jedynie mocne uderzenie, usłyszał huk. A jedynym, co stało mu przed oczami, był widok młodego chłopca z wydłubanymi oczyma oraz spływającymi mu po policzkach kroplami krwi, które wyglądały jak czerwone łzy. 
 To twoja wina. 

 Momentalnie się ocknął. Gwałtownie otworzył powieki i odzyskał świadomość, nabierając łapczywie oddechu w płuca. Zauważył, jak przeciwnik wstał i wybrał się po większy kamień, którym mógł roztrzaskać mu łeb, by upewnić się, że go zabił. 
 To była jego szansa. Oprawca stracił czujność. 
 Podwinął się i z całych sił podciął mężczyźnie nogę, uderzając kostką w jego ścięgno Achillesa. Nie pozwolił mu jednak upaść. Złapał i zacisnął palce na jego białej koszulce, przyciągając do siebie i uderzając z całej siły jego czoło swoim. 
 Znalazł się tuż obok zdezorientowanego przeciwnika i wykręcił mu rękę do tyłu, po czym niemalże wbił łokieć w jego splot słoneczny. W końcu wściekły odwrócił się i podniósł lewą nogę, umieszczając ją pod ramieniem przeciwnika, następnie obrócił nogą tak, że znalazła się za głową wroga. Błyskawicznie się wybił i przekręcił, w efekcie czego zawisł na przeciwniku niczym na drabince wspinaczkowej, a zaraz potem ugiął prawą nogę na jego szyi i obalił, ciągnąc z całej siły za ramię. W efekcie złamał obezwładnionemu przeciwnikowi rękę w łokciu. 
 Wstał chwiejnie i otarł spływającą po podbródku stużkę krwi wierzchem dłoni. Dyszał ciężko, próbując uspokoić płynącą w żyłach adrenalinę. 
 Nagle jednak przypomniał sobie twarz chłopaka z tamtych majaków, wszystkie ciosy, które ten typ mu zadał, oblicza ludzi, których morderstwa się dopuścił i coś w nim pękło. Zaczął drżeć, potem oblał go zimny pot, aż w końcu rzucił się na więźnia, oddając mu serię konkretnych kopniaków.  Zacisnął pięść tak mocno, że aż pobielały mu knykcie i ciskał nią w mężczyznę na oślep, bez opamiętania. Czuł się, jakby coś w niego wstąpiło, opętało ciało i duszę, zamykając w bezkresnym amoku. Zalała go nagła wściekła wściekłość, której w żaden sposób nie był w stanie opanować. Po prostu wyładowywał na tym człowieku całą złość, nienawiść i żal. 
 Traktował go jak worek treningowy. 
 Zabić. Zatłuc na śmierć. Podrzeć na kawałeczki. 
 Uśmiechał się. Najzwyczajniej w świecie zaczął się śmiać. Powodował u przeciwnika panikę, wzbudzał w nim strach. A jeszcze to żałosne błagania o łaskę... 
 W pewnym momencie znieruchomiał i zatrzymał pięść tuż przed jego twarzą. Przecież gdy go zabije, sam stanie się takim samym ścierwem jak on, mordercą, katem...
- P..Proszę, oszczędź mnie...! Mam syna i żonę! Wycharczał ledwo, plując krwią lejącą się z opuchniętych, wręcz zdeformowanych przez uderzenia ust. Nie opuścił jednak powykrzywianych palców dłoni, nieustannie gotowy do przyjęcia następnego ciosu. Zacisnął powieki i łapczywie nabrał tlenu w płuca, lecz nagle, ku jego zdziwieniu, Dreyar po prostu wstał i otarł twarz z krwi oraz własnej śliny.
- Żonę? Syna? Myślisz, że Ci, których zabiłeś ich nie mieli?! Ty sukinsynu, masz jeszcze czelność leżeć tu przede mną na ziemi i błagać o życie?! Nie bądź śmieszny!
 Już chciał znów zaatakować, dobić tego skurwiela, a tłum dodatkowo go do tego prowokował, jednak w ostateczności skierował siłę twardego kopnięcia na pobliski kamień od którego miał zginąć i zaklął siarczyście pod nosem.
- Gdybym był takim samym bezlitosnym dupkiem jak ty, już leżałbyś tu trupem. Masz szczęście, że mam tę odrobinę człowieczeństwa i zostawię Cię przy życiu, jednak pamiętaj, że w każdej chwili mogę Cię dopaść, a wtedy lepiej niech Cię ręka boska broni. Splunął jeszcze wymownie na ziemię i spojrzał na rozczarowaną brakiem krwawego zakończenia widownię. - Ja wygrałem i ja ustalam reguły, kutafony! Ten typ ma zostać przy życiu, a jeśli dowiem się, że ktokolwiek coś mu zrobił, osobiście nogi z dupy powyrywam! Fuknął wściekły i zdjął z siebie poplamioną szkarłatem koszulkę, tym samym ukazując światu swój idealnie wyrzeźbiony tors, po czym przerzucił ją sobie na spocone włosy, chcąc zakryć swoją skamieniałą twarz.
 Bez jakiejkolwiek pomocy podszedł do zacienionego kąta spacerniaka i oparł się o niego, spochmurniały jak nigdy.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

 Dobra, przepraszam za to, że tak długo musieliście czekać na rozdział (taa, aż trzy miesiące, bo Hinie ostatnio wszystko zwaliło się na głowę i nie miała zbytnio czasu siąść porządnie przed kompem i coś napisać ;c)
Ale koniec końców, udało mi się go wyskrobać... i mnie nie bijcie ;P (tzn. nie gwałćcie... tak Koksiku, chodzi o Ciebie xD)
Cóż, akcji ani humoru w nim nie brakuje, wszystko sunie powoli do przodu i mam nadzieję, że się podobało :D
Cieszę się ogromnie, że poprzednie rozdziały tak wam się spodobały, nie mniej jednak liczę na to, że ten również zdobył waszą sympatię ;)

Co tu dużo więcej... To chyba na tyle, i do następnego, który (mam nadzieję) uda mi się wstawić o wiele szybciej, niż ten.
Trzymajcie się i łapcie ode mnie gorące buziaczki ; ***

8/19/2014

#2. Oko w oko

 Stał wieczorem na skrzyżowaniu alejek 66 i 67, opierając pośladki o maskę czerwonego Chevrolet'a z żarzącym się papierosem w dłoni. Chłodny wieczorny wiatr rozwiewał jego różowe kosmyki na twarz, które nerwowo co chwila poprawiał. Po dłuższej chwili zaciągnął się fajką i spojrzał w wyjątkowo ciemne niebo, które zaczęły pokrywać szare kłęby chmur. Usłyszał grzmot.
- No kurwa! Mruknął, głęboko wypuszczając nikotynę z ust. - Nie mówcie, że akurat dzisiaj będzie lać...
 Odwrócił głowę w bok, gdy usłyszał dźwięk zwalniającego na żwirze samochodu.
 I aż opadła mu szczęka.
- Co, już się cykasz? Zaśmiał się Gray, wyłaniając się zza opuszczonej, przyciemnionej szyby, swojej dopiero co podrasowanej Toyoty. Teraz auto prezentowało się o niebo lepiej, ze lśniącym pomarańczowym lakierem i umięśnioną ręką, z jednym skrzydłem po bokach, oraz zielonym graffiti na tylnych drzwiach.
- Świeci się jak psu jaja... Bąknął Natsu, rzucając peta na ziemię. - Skąd ją masz?
- Mały ''prezent'' od klienta. Fullbuster uśmiechnął się dziarsko, wystawiając łokieć na zewnątrz.
- A co ty, dziwka jesteś? Uciął Dragneel, śmiejąc się pod nosem z miny rywala.
- Wal się! Krzyknął wściekły i wręcz sapiąc, podjechał pod pasy. Chwilę później rozbawiony różowowowłosy zrobił to samo i wychylił się przez uchyloną szybę.
- Zasady są proste, zapałko. Mruknął niemrawo Gray. - Ścigamy się całą ustaloną wczoraj trasą. Wygrywa ten, który pierwszy przejedzie linię mety. Wszystko jasne?
- Taa... Zaczynajmy. 
 Oboje zacisnęli dłonie na kierownicach i niecierpliwie czekali na nieuchronne. Za kilkanaście minut, wynik tego spotkania przeważy nad ich przyszłością. Zdawali sobie z tego sprawę.
 Gdy tylko sygnalizacja świetlna zaświeciła się na kolor czerwony, oboje ruszyli z piskiem opon, zostawiając zdezorientowanych kierowców zwykłych pojazdów za sobą. Pędzili na prostej drodze, niemal wcale nie zdejmując stóp z pedału gazu. Chcieli dać z siebie wszystko i już na starcie to okazali, nawzajem się prześcigając lub wymijając a ich wskaźniki prędkości stale pokazywały coraz to większe liczby. Nawet gdy spotkali się z zakrętem nie zwolnili, wręcz przeciwnie, docisnęli nogę do gazu i wykonali ostry skręt, zostawiając przez to kilka czarnych śladów po oponach na drodze.
 Natsu zmienił biegi na skrzyni biegów i docisnął nogę do sprzęgła. Nie miał zamiaru odpuścić rywalowi, nie chciał dołączyć do jego zasranej ekipy i brać udziału w jakiś gównianych wyścigach. Nie sprzeda się za pieniądze. Jednak propozycja Fullbuster'a o płaceniu półrocznego czynszu wydawała się tak kusząca, że wprost musiał wygrać ten rajd.
 Natomiast Gray na swój sposób jechał spokojnie, chcąc się porządnie rozgrzać. Mijał różne sklepy i markety z powywieszanymi nad wejściami kolorowymi neonami, które nieznośnie raziły go w oczy. Nie przejmował się też faktem, że za nimi jechał policyjny patrol na sygnale.
 Nagle Fullbuster gwałtownie przyspieszył, aż wyrywając się do przodu. Wyminął Dragneel'a i wjechał pod wiadukt kolejowy, z trudem omijając auta zwykłych uczestników ruchu drogowego, którzy naraz zaczęli trąbić i wychylać się przez szyby, wykrzykując jakieś przekleństwa w jego stronę.
 Ku jego zaskoczeniu, różowowłosy wjechał w niego bokiem, spychając na metalową konstrukcję mostu. Zdezorientowany chłopak próbował odepchnąć jego samochód od swojego, popychając go na drugą stronę, jednak widząc, że ma przed sobą stalowy słup, na jego twarzy pojawiło się kilka zmarszczek ze zdenerwowania.
- Cholera! Wrzasnął, przyspieszając maksymalnie i jadąc wprost na przeszkodę, a zszokowany Natsu wpatrywał się w to z niedowierzaniem. On chciał zginąć?!
 W tej samej chwili ciemnowłosy wykorzystał szok rywala i skręcił w bok, przez co uderzył tyłem samochodu o przednie światło Chevrolet'a i dzięki temu objął prowadzenie.
 Dragneel zaklął siarczyście pod nosem. Wiedział, że jeżeli teraz się nie postara, może już nie nadrobić tej przewagi. Została im do przejechania tylko przeprawa mostowa i ostatnia prosta do miejsca, w którym zaczęli.
- No chyba nie... Szepnęli oboje sami do siebie, gdy zobaczyli jak most podnosi się w górę, przez przepływający pod nim statek pasażerski. Natsu już miał zamiar się zatrzymać, jednak zdeterminowany Gray nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał to wygrać, nie bacząc na wszelkie poniesione przy tym koszta.
 Przyspieszył jeszcze bardziej, wjeżdżając na podnoszącą się kładkę mostu. wpatrując się w ciemne niebo, znajdujące się tuż nad nią.
- On zwariował do reszty... A chuj, wóz albo przewóz. Mruknął do siebie Dragneel, wykonując znak krzyża i ruszył zaraz za Toyotą, wyrywając się do przodu jak błyskawica.
 Nie zwolnił. Rwał prosto za nim. W końcu musiał go dogonić.
 Gdy wyrównał się z samochodem Gray'a, ten musiał być nieźle zdziwiony.
 Most unosił się coraz wyżej, jednak oni pędzili po stawiającej się do pionu drodze, ani myśląc o zrezygnowaniu. Natsu aż zagotowało się w żołądku, gdy dostrzegł przerwę między dwoma końcami. Czyste szaleństwo - pomyślał, po czym dodał - bankowo zginę.
 Po chwili poczuł, jak zawisł nad przepaścią. Jak się unosi, a wiatr gwałtownie uderza o skórę jego twarzy, przez uchyloną szybę. Zamknął oczy i zacisnął usta w wąską linijkę, wydawało mu się, że ta chwila trwa wieczność. To koniec.
 Nagle jednak zdał sobie sprawę, że jego samochód wylądował z łoskotem po drugiej stronie a on nadal żyje. Zaśmiał się nerwowo. Miał ochotę wysiąść z auta i całować drogę, dziękując Bogu za to, że przeżył.
 Fullbuster widząc jak Chevrolet przeciwnika ląduje z powodzeniem na ziemi, odetchnął z ulgą. Mimo, że teraz byli rywalami, nie darowałby sobie, gdyby ten idiota zginął. Jednak naszły go pewne obawy. Teraz się zrównali na prostej linii i zdawał sobie sprawę, że ten ostatni odcinek będzie decydujący.
 Znów wkroczyli na ulice Magnolii. Jechali wręcz z zabójczą prędkością, pozwalając by prowadził raz jeden raz drugi. W końcu na czele wyłonił się Chevrolet Natsu, którego samochód drżał już od nadmiernej prędkości.
Zostało mu już tylko kilka metrów. Dosłownie parę.
Pięć...
Cztery...
Trzy...
Dwa...
 I nim się spostrzegł, pomarańczowa Toyota jako pierwsza przekroczyła linię mety, pędząc niczym rozpędzona torpeda. Dragneel aż zatrzymał gwałtownie samochód i patrzył przez dobrą chwilę w jeden punkt. Przegrał...? Ale co to było za niewiarygodne przyspieszenie...? Jak...?!
- Siemanko, partnerze. Ciemnowłosy specjalnie zaakcentował ostatnie słowo, by dodatkowo zezłościć przyjaciela. Stojąc oparty o swoją ukochaną brykę, wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów i wyjął z niej fajkę, którą zapalił.
- Znasz warunki umow... Co ty...?! Zszokowany Fullbuster patrzył w rozwścieczone oczy Natsu z lekkim przestrachem jak i zdziwieniem, gdy chłopak gwałtownie złapał go za kurtkę i przyciągnął do siebie.
- Co to było, do cholery?! Wykrzyczał mu w twarz.
- No co, chyba wygrałem, nie?!
- Nie o to pytam! Co to miało być na końcu?! Jakim cudem mogłeś przejechać linię mety przede mną?! Ryknął na tyle głośno, że w sąsiednim bloku aż zapaliło się kilka świateł w oknach.
- A mówi Ci coś słowo 'nitro'? Prychnął, odsuwając lekceważąco głowę do tyłu.  - To chyba nie jest zabronione.
- Nie jest zabronione?! Nie było o tym wcześniej mowy!
- Było też o tym pomyśleć, a nie teraz do mnie sapiesz!
- Bo jak Ci zaraz... Złapał część jego odzieży jedną ręką, natomiast drugą ułożył w pięść, która była wymierzona w twarz Gray'a.
- No dawaj, cwaniaku! W oka mgnieniu Fullbuster wykonał to samo i już mieliby się pobić, gdyby nie ciche kaszlnięcie za nimi.
- Panowie wybaczą. Mężczyzna o brązowych, lecz miejscami już posiwiałych włosach w granatowym mundurze pokazał im srebrną odznakę i poprawił czapkę ze lśniącym znakiem na głowie. Tuż za nim, w oczy raziły ich czerwono-niebieskie światła a o uszy nieznośnie obijał im się głos pochodzący z krótkofalówki, zawieszonej na pasie policjanta.
- O kurwa... Mruknęli naraz chłopcy, nadal trzymając się za ubrania i z pięściami zawisłymi w powietrzu.

~*~

- Panie Yajima, proszę mi powiedzieć prawdę. Czy miał pan coś wspólnego ze śmiercią Kobry? Spytała poważnie Lucy, siedząc na przeciwko swojego szefa, od którego dzieliło ją jedynie dębowe biurko.
- A co to za dziwne pytanie? Naturalnie, że nie. Odpowiedział spokojnie, wertując jakieś dokumenty.
- A co to jest? Położyła mu na ladzie żółtą teczkę, w której znajdowało się zdjęcie Toyoty Supry z wczorajszego wyścigu oraz faktura za samochód wystawiona na niego, na której wcześniej dziewczyna zamazała nazwisko oraz inne dane Levy.
 Shitou niechętnie otworzył teczkę, po czym zaglądając do środka zrobił pokerową minę.
- Skąd to masz? Wydawało jej się, że staruszek wierci jej dziurę w brzuchu wzrokiem. 
- To nieistotne. Wzięła głębszy wdech i zacisnęła dłonie na kolanach. - Ważniejsze jest to, że ten sam samochód miał mężczyzna, który wygrał wyścig z Kobrą, kiedy wówczas podczas niego zginął. W dodatku biznes jaki pan zbił na jego śmierci. O co tu chodzi? Potrafię dodać dwa do dwóch. Nie zamydli mi pan oczu jakąś tandetną historyjką. 
 W jednej chwili łagodna, pełna ciepła twarz, zdawała się być maską, którą mężczyzna zdjął i ukazał całkiem inną, pomarszczoną i wygiętą w grymasie złości. Blondynkę aż przeszły ciarki, jednak nie ustępowała.
- Proszę mi to wyjaśnić. Dociekała.
- Lucy, złotko... Po krótszym czasie jego twarz znów się rozpromieniła. - Są pewne sprawy, o których lepiej nie wiedzieć. Dla własnego bezpieczeństwa. Nie chciałbym stracić takiej dobrej pracownicy.
- Dlaczego ucieka pan od odpowiedzi?! Obawia się szef czegoś?! Gwałtownie położyła dłonie na biurku, przez co parująca kawa aż zafalowała. - Jest pan winny śmierci człowieka! Jak mogę przymykać na to oko?! To wbrew prawu!
- Cały ten biznes jest wbrew prawu a ty doskonale powinnaś o tym wiedzieć! Krzyknął, wstając z miejsca. Spojrzała na niego lekko przestraszona i nieco się speszyła. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim stanie.
 Po chwili do gabinetu wpadł umięśniony, łysy ochroniarz, mierząc kobietę od góry do dołu, aż w końcu zatrzymał wzrok na jej piersiach.
- Coś się dzieje, szefie? Zawołał, nie odrywając wzroku od krągłych atutów Heartfilii.
- Nic takiego, Lucy właśnie wychodzi. Mówiąc to, pokazał dziewczynie drzwi.
 Po chwili westchnęła i posłusznie poszła do drzwi wyjściowych zrezygnowana.
- Ej mała, dasz mi swój numer? Zagadał mięśniak, poruszając znacząco brwiami w stronę blondynki.
- Zjeżdżaj mi stąd! Wrzasnęła i zatrzasnęła za sobą drzwi, tuż przed nosem ochroniarza. 
 Szła wkurzona korytarzami biura, które urządził sobie stary Yajima w opuszczonym magazynie. Sama już nie wiedziała, co ma myśleć o tej sprawie. Była jednocześnie zła, smutna i zmieszana. Może faktycznie pójdzie za radą szefa i da temu spokój... Z drugiej strony, nikt nigdy jeszcze jej tak nie potraktował. Powinna rzucić tę robotę w cholerę i raz a dobrze oderwać się od tego chorego świata. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie pozwoliliby jej tak po prostu odejść. Za dużo o nich wiedziała. Pewnie pomyśleliby, że doniesie o tym na policji i będą mieli gliniarzy na ogonie. Westchnęła.
 Wpakowała się w coś, w co nie powinna.
 Mogła teraz siedzieć cicho i wykonywać swoją robotę, by jakoś związać koniec z końcem.
- A szlag by to wszystko trafił! Warknęła i kopnęła pobliski kamień przed sobą, po czym obiła się o coś twardego przez co aż się cofnęła dwa kroki w tył.
- Lucy? Usłyszała delikatny, kobiecy głos i spojrzała przed siebie, gdzie dostrzegła burzę fioletowych loków oraz okulary, za którymi kryły się duże, brązowe oczy. - Co się stało? 
- To tylko ty, Laki... Odetchnęła z ulgą. - Nic takiego.
- No wiesz? To tak się teraz wita przyjaciółki? Obrażona skrzyżowała ręce pod piersiami. - A kogo się spodziewałaś?
- Nikogo, przepraszam, zamyśliłam się tylko...
- Ta, ta, ta, bujaj las a nie nas. Popatrzyła na nią z błyskiem w oku. - Chodzi o tego nowego z ostatniego wyścigu? Nie przejmuj się, wszystkie laski mówią tylko o nim.
- Co? Nie! Na twarz Lucy wstąpiły dwa dorodne rumieńce i zacisnęła lekko pięści w geście irytacji. - Wcale nie... No... Może trochę... Ale nie o to chodzi! Muszę z nim porozmawiać ale nawet nie wiem jak się nazywa...
 Olietta zamyśliła się przez moment, łapiąc za podbródek.
-  A wiesz, chyba mogę Ci pomóc. Mruknęła. - Jeśli tylko obiecasz, że kiedyś mi wszystko wyjaśnisz.
 Heartfilia spięła się na chwilę. Naprawdę coś o nim wiedziała?
 Kiwnęła głową twierdząco, a przez jej twarz jakby przebiegł cień uśmiechu.
- Podsłuchałam ostatnio rozmowę dwóch dziewczyn i jak się okazało, facet jednej z nich chodził kiedyś z tym chłopaczkiem do szkoły. Nie usłyszałam dokładnie szczegółów, bo wtedy szef mnie zawołał ale dowiedziałam się bynajmniej jak się nazywa.
- No jak? 
- Gray Fullbuster. Odpowiedziała dumna. - Niestety nie wiem nic więcej, ale wiesz przynajmniej jak mu tam idzie. Może jakoś go znajdziesz.
- Dzięki, Laki. Jesteś wielka. Blondynka uściskała dziewczynę najmocniej jak potrafiła, po czym zniknęła w tłumie, zostawiając Oliettę samą. 
 Pędziła przed siebie, nie zwracając uwagi na ludzi, których przypadkowo popychała. Musiała znaleźć tego typa i wypytać go o wszystko. Musiała, dla świętego spokoju.

~*~

 Pędzili oboje z niewiarygodną szybkością, próbując zgubić gdzieś ścigające ich trzy radiowozy na sygnale. Wjeżdżali w najciemniejsze zaułki miasta, ostre zakręty, nawet najbardziej ruchliwe ulice jednak nie przynosiło to zamierzonych efektów. W końcu wjechali na teren chińskiej dzielnicy, taranując przy tym kilka straganów z towarami lub kolorowymi lampionami, słysząc gdzieś w tle krzyki handlarzy w obcym języku. Przez uchyloną szybę, gestem dłoni pokazał mu, by jechał za nim i skręcił gdzieś z piskiem opon.
 Bez zbędnych pytań Fullbuster pozwolił, by Dragneel jechał przed nim. Rozglądał się wokół i ze zdziwieniem wpatrywał się w ciemną uliczkę, do której przywiódł ich różowowłosy. Prychnął pod nosem. I to miało zgubić gliniarzy?!
 Nagle jednak, ku jego zaskoczeniu, chłopak gwałtownie zatrzymał samochód i zgasił silnik. Chciał wysiąść i zapytać o co chodzi, jednak w tym samym momencie dostrzegł kilku chińczyków w rozpiętych koszulach i dresach, z kijami do baseball'a i nożami.
- No i to by było na tyle... Mruknął, gdy zobaczył jak jego towarzysz wychodzi z pojazdu z uniesionymi w górę dłońmi i podchodzi do bandy azjatów. Myślał, że go pobiją i ukradną samochód, za wjazd na ich teren, gdy w tej samej chwili dostrzegł, że Natsu całkiem nieźle się z nimi dogaduje.
- Co do... Wychylił się, by dokładniej obadać sytuację, jednak zaraz tuż obok niego przebiegł cały gang, wykrzykując jakieś bojowe hasła po chińsku. Spojrzał jeszcze w tył i ku jego zdziwieniu banda zaczęła szarżować w stronę karawanu policji, która powoli zaczęła się wycofywać. 
 Pospiesznie wysiadł z samochodu i podbiegł do przyjaciela.
- Co to miało być?! Krzyknął, patrząc z osłupieniem na różowowłosego.
- Pogadałem trochę z nimi i się okazało, że chętnie nam pomogą. Założył ręce za głową i zaśmiał się beztrosko. - Jacy ludzie pomocni w tych czasach...
- Ja ci zaraz dam 'pomocni'! Co im powiedziałeś? Gray przetarł twarz dłonią, jednak zaraz potrząsnął głową. - Czekaj no, jak ty się w ogóle z nimi dogadałeś?!
- Kiedyś pracowałem u jednego chinola w restauracji, straszny sztywniak, ciągle darł na mnie mordę po chińsku, to się wkurwiłem, nauczyłem co nieco i też mu pojechałem pewnego dnia. Wspominał dumny z siebie, z pewnym sentymentem.
- I za to Cię pewnie wylali, nie?
- Taa... Cały dobry humor Dragneel'a prysnął jak bańka mydlana.
 Po chwili zauważyli, jak chiński gang wraca, więc szybko weszli do jakiejś podrzędnego baru tylnym wejściem, próbując uniknąć spotkania twarzą w twarz z obsługą. W końcu wbili się niezauważeni na salę, rozglądając się wokół. Biała, ubrudzona podłoga w miarę komponowała się z krewetkowymi ścianami, na których wisiały obrazy oprawione w pomalowane na złoto ramy, przedstawiające typowe chińskie miejsca lub porozwieszane niemal wszędzie czarne wachlarze, które ledwo co trzymały się na miejscach. Nad ich głowami wisiały czerwone lampiony, a tuż obok stały przeróżne rośliny, zapewne dla zakrycia grzyba na elewacjach budynku. I ten smród gotującego się starego mięsa...
 Nagle Gray poczuł uderzenie w ramię i dostrzegł Natsu, który kiwnął głową w stronę stolika na przeciw. Siedział przy nim czarnowłosy mężczyzna, z licznym piercingiem na twarzy, który raczył się kieliszkiem kolorowego Martini, w towarzystwie kilku niemal nagich azjatek. Oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo i bez słów skierowali się w stronę starego znajomego, uśmiechając się zalotnie w stronę kobiet.
- Panie wybaczą. Zaczął Gray z włoskim akcentem, i pomimo, iż imigrantki nie rozumiały jego słów, to wręcz topiły się przez ciepły, uwodzicielski uśmiech młodzieńca. Chwilę później cały czar prysł, gdy wraz z Natsu zaczęli wykrzykiwać coś w stronę mężczyzny, udając, że wyjmują broń. 
 Gdy przerażone azjatki wybiegły z piskiem, oboje przybili sobie żółwika i zaczęli śmiać się nawzajem do siebie. Rybki znów połknęły haczyk.
- To działa za każdym razem! Rozbawiony Natsu przysiadł się do czarnowłosego i wziął do ust jedną z frytek, leżących na stole. Że też nawet w chińskim barze sprzedają fast food'y...
- Mamy do pogadania, kolego. Mruknął tajemniczo Gray, siadając do stołu z dłońmi schowanymi w kieszeniach. 
- Kiedy wreszcie oddasz nam tą kasę, którą pożyczyłeś pół roku temu? Dragneel ponownie założył ręce z tyłu głowy i przymknął jedno oko, uporczywie patrząc na mężczyznę drugim.
- Oddam jak będę miał... Zaczął, chcąc upić łyka alkoholu, który zaraz zniknął mu z dłoni za sprawą Fullbuster'a, który kiwnął dwoma palcami w jego stronę i zamoczył język w napoju. 
 Różowowłosy chciał coś powiedzieć, jednak zaraz usłyszał tak dobrze znany mu głos i zobaczył niskiego azjatę z białą czapką na głowie i notesem w dłoni.
- Co podać? Zapytał po chińsku, jednak zaraz wytrzeszczył oczy i wykrzyczał: To znowu ty?!
- Mi też miło szefa widzieć! Zagadał Dragneel w obcym języku, drapiąc się nerwowo po czuprynie. Jak na zawołanie mina chińczyka diametralnie się zmieniła a twarz zrobiła się tak czerwona, jakby zaraz miała wybuchnąć.
- Ty debilu... Mruknął Redfox, uderzając się otwartą dłonią w czoło.
- No co?!
- Powiedziałeś mu, że bzyknąłeś jego żonę, kretynie!
 Gray spojrzał na kumpla z niedowierzaniem jak i zażenowaniem.
- Co?! Ja tylko się przywitałem! Widziałeś, Gajeel, jego żonę? Kijem bym nie tknął tej Godzilli!
- Jemu to powiedz... Mruknął i pokazał palcem na szefa kuchni, który wyciągnął zza lady tasaki do mięs. Naraz młodzieńcy jak oparzeni wyskoczyli ze stolika i niemal sprintem pobiegli na zaplecze, omijając przy tym noże posyłane w ich stronę przez mężczyznę.
- Co on, chce nas serio zabić?! Wrzasnął Natsu, wybiegając na tyły baru.
- Nie gadaj tyle tylko wiej, bo zaraz z Ciebie zrobią danie główne!
- Czekaj no... Dragneel gwałtownie się zatrzymał, widząc pustkę w miejscu, gdzie stał jego ukochany Chevrolet. Nagle jednak dostrzegł jak jego samochód wyjeżdża z zaułka z piskiem opon na zaludnione ulice dzielnicy a jeden z bandy, która ocaliła ich wcześniej spod rąk prawa wystawia dłoń i pokazuje mu środkowy palec.
- JEBANE ŻÓŁTKI, ODDAWAĆ MÓJ WÓZ, KURWA!!! Ryknął na całe gardło i chciał pobiec za nimi, jednak szybko został wrzucony do pojazdu Fullbuster'a przed Gajeel'a, który usiadł na tylnym siedzeniu.
- No odpalaj tego grata! Krzyknął Redfox, wychylając się do przodu.
- Ej ej, tylko nie grata!
- No jedź, do cholery! Wrzasnął Natsu, gdy zobaczył rozwścieczonego szefa, który wybiegł z jadłodajni wyposażony w dwa kuchenne tasaki cai dao. Przerażony Gray jakby na rozkaz odpalił samochód i gwałtownie ruszył, zostawiając skaczącego w miejscu ze złości agresora w ciemnym zaułku.
- A żebyście mi tu więcej, łachudry jedne, nie wracały! Wykrzyczał i rzucił w ich stronę ostrzem.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

I jak podobał się rozdział drugi? :P
Wiecie, po komentarzach pod poprzednim postem dostałam takiego ''kopa'', że ani się obejrzałam a rozdział był gotowy :D
Jest już późno i ledwo na oczy widzę, więc jakbyście znaleźli jakieś błędy to śmiało mi je wytykajcie, bo rozdział wstawiany jest na żywca, gdyż nie chcę, byście długo na niego czekali.
Zachęcam też do komentowania, bo wasze opinie naprawdę mnie nakręcają i wenują, co owocuje szybciej napisanym i dodanym rozdziałem ^.^
No nic, ja lecę się porządnie wyspać (taa takie spanie do szóstej rano i jakże ciekawie dzień spędzony w szpitalu na badaniach -.-) a was mocno ściskam i przesyłam buziaczki ;**